Autorytet Biblii można lekceważyć, czy wręcz szydzić z niego na różne sposoby. Ale można także – i o tym chciałbym skreślić parę zdań – oficjalnie uznając ją za ponadczasowe, spisane Słowo Boga skierowane do człowieka, w nieskrępowany sposób manipulować jej przesłaniem, realizując w ten sposób różnego rodzaju własne sekciarskie obsesje czy fobie.
Autorytet Biblii można lekceważyć, czy wręcz szydzić z niego na różne sposoby. Można ją zdegradować do poziomu śmiesznych, „staroświeckich” mitów oraz legend, można dostrzegać w niej tylko (aż?) niezwykłe dzieło literackie, można wreszcie traktować ją jako księgę natchnioną – tyle że praktyką życia zupełnie zaprzeczać jej przesłaniu.
Ale można także – i o tym chciałbym skreślić parę zdań – oficjalnie uznając ją za ponadczasowe, spisane Słowo Boga skierowane do człowieka, w nieskrępowany sposób manipulować jej przesłaniem, realizując w ten sposób różnego rodzaju własne sekciarskie obsesje czy fobie. Z moich subiektywnych obserwacji wynika, że ten ostatni proceder najczęściej odbywa się w ramach obrony tzw. „prawdziwego oraz biblijnego chrześcijaństwa”.
Miałem ostatnio okazję przeczytać artykuł pewnego duchownego, w którym to przestrzegał on czytelników przed zalewającą Kościół powodzią pogaństwa. Konstrukcja artykułu wyglądała następująco. Najpierw autor przytoczył wiele, bardzo dowolnie wybranych, biblijnych cytatów ukazujących odstępstwa Izraelitów od czczenia Jahwe na rzecz różnych bóstw ludów ościennych. Następnie autorytatywnie stwierdził, że z podobnym zjawiskiem mamy do czynienia we współczesnym chrześcijaństwie nurtu ewangelikalnego, ponieważ… no i w tym miejscu wymienił i krótko scharakteryzował wiele zjawisk, które wg. niego właśnie o tym świadczą. Ze względu na formę felietonu, nie sposób przytoczyć ich wszystkich, jednak pozwolę sobie zawzmiankować te, na które duchowny skierował najsilniej swój duszpasterski impet. I tak, w jego mniemaniu, pogaństwo w Kościele przejawia się w: noszeniu biżuterii (szczególnie pogańskie jest używanie tejże przez mężczyzn), farbowaniu włosów, niestosownych fryzurach (najbardziej pogański jest tzw. „irokez” oraz golenie się na łyso), głośnej muzyce (oberwało się tutaj Festiwalowi Nadziei) oraz w niewłaściwym ubieraniu się wiernych (kobiety bez chustek, ale za to w spodniach). Gwoździem do trumny prawdziwego, biblijnego chrześcijaństwa, ma być zdaniem autora powszechne tańczenie na spotkaniach sylwestrowych.
Rozumiem, że w tym ostatnim przejawie pogaństwa, zło widać jakby w soczewce, ponieważ na zabawie sylwestrowej zwykle mamy do czynienia i z niewłaściwą muzyką i z niewłaściwymi strojami, którym towarzyszą zarówno biżuteria jak i irokezy na głowach…
Ostatnia część zawiera pogłębioną „psychoanalizę” tak a nie inaczej wyglądających współczesnych pogan. Otóż w optyce piszącego, sprawa jest dosyć prosta i oczywista. Ich wygląd oraz gusta jednoznacznie świadczą o pysze, umiłowaniu bogactwa, rozwiązłości oraz pogardzie dla normalności. Artykuł kończy się znów pokaźną liczbą cytatów – tym razem z Nowego Testamentu, traktujących o grzesznym charakterze wyżej wymienionych cech oraz konkluzją, że zawiera on „biblijne stanowisko”, odnoszące się do problemu zagrożenia pogaństwem.
Długo zastanawiałem się czy przytoczyć imię i nazwisko owego „biblisty”, co dawałoby mi możliwość cytowania jego przemyśleń i dokładnego odnoszenia się do nich. Postanowiłem jednak tego nie robić. I chociaż jego artykuł jest powszechnie dostępny w Internecie i nie byłoby z mojej strony niczym zdrożnym, gdybym odniósł się do niego wprost, to jednak postanowiłem pozostawić autora anonimowym. Przeważyła we mnie myśl, że z jednej strony - pewnie naraziłbym się na osąd, że pragnę kogoś ośmieszyć, z drugiej – absolutnie nie zamierzam niechcący przysporzyć temu panu reklamy.
Stąd na tej kanwie skreślę kilka uwag natury bardziej ogólnej.
Z Biblii – jeżeli się chce – można wyczytać wszystko i nazwać to biblijnymi przemyśleniami. Także w kontekście pogaństwa. Stosując „hermeneutyczne” metody autora, zatroskanego o współczesny, spoganiony Kościół, można by także uznać, że przejawem pogaństwa w Kościele jest chociażby zanik w jego szeregach „damskich bokserów”. A Pismo wszak mówi: „Mężowie miłujcie swoje żony jak Chrystus umiłował Kościół” oraz „Zaś kogo Pan miłuje, tego smaga”. Czemuż więc kościołów i kaplic w niedzielne poranki nie wypełniają siostry z zakrwawionymi nosami i sinymi obwódkami wokół oczu? No czystej wody pogaństwo po prostu… Czyż nie?
Powtórzę – z Biblii wyczytać można wszystko, co się zapragnie. Tylko czy tego typu „proceder” ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistym szacunkiem do jej natchnionego tekstu?
Absolutnie fundamentalną zasługą Reformacji było to, że „wprowadziła ona Pismo Święte pod strzechy”. Dzięki niej możemy dzisiaj, czytając je w sposób nieskrępowany, wsłuchiwać się w to wszystko, co Najwyższy chce nam przekazywać. To jest przywilej nieporównywalny z niczym innym.
Tylko… hm… jakby o tym napisać? Nasza upadła (pogańska? – sic!) natura od zawsze popycha nas w kierunku bycia pyszałkami. W kontekście tego, co próbuję tutaj nieudolnie wyartykułować, owa pyszałkowatość przejawia się często następująco: „Mam przecież Ducha Świętego! On mnie prowadzi! Niczego więc oraz nikogo w mojej lekturze Biblii nie potrzebuję. Wszystko co z niej zrozumiem będzie przejawem Jego prowadzenia! Ergo – jeżeli ktoś coś inaczej rozumie, to znaczy, że NIE rozumie, błądzi i ma rzecz jasna złe, zwiedzione intencje. Bo Duch Święty jest ze mną!”
Szanowny Czytelniku! Bądźmy pokornymi czytaczami Natchnionej Księgi! A to w moim (podkreślam - moim!) przekonaniu oznacza między innymi np. takie zachowania:
-
Nad Biblią pochylają się ludzie od tysięcy lat. Nad jej ostatecznym kanonem od 1900-set lat. Miliony spośród nich poświęciło jej zrozumieniu całe życie. Nie ma powodów uważać, że Duch Święty nie był z nimi. Warto więc korzystać – choćby od czasu do czasu – z dorobku ich wiedzy i przemyśleń. Nasz Pocieszyciel doprawdy nie zawsze musi chcieć, abyśmy w nieskończoność na nowo odkrywali Amerykę…
-
Podczas Jej lektury nie mylmy prostoty z prostactwem. Indolencja i bezmyślność nie są bożymi cnotami. Fakt, że na apostołów Chrystus wybrał w większości rybaków, nie świadczy na rzecz agresywnej głupoty. Ot choćby dlatego, że niektórzy spośród tych rybaków napisali parę natchnionych ksiąg, będących w kanonie Nowego Testamentu, oraz zanieśli Dobrą Nowinę do dalekich zakątków świata. Czy ktoś z nas – niezależnie od wykształcenia – może się z nimi w tej materii równać?
-
Czytajmy Biblię dla siebie a nie przeciwko komuś. Badajmy własne intencje, a nie zajmujmy się cudzymi.
-
Przyjmijmy jako pewnik założenie, że każdy z nas jest omylnym człowiekiem. Także w rozumieniu i interpretowaniu Biblii. A to niech popycha nas przede wszystkim do uczenia się - a nie pouczania innych.
-
Nigdy nie próbujmy używać tej Księgi do uzasadnienia naszych pierwotnych przekonań na jakikolwiek temat. Niech jej lektura kształtuje nasze przekonania, a nie odwrotnie. Inaczej - nie czytajmy i nie używajmy Biblii pod wcześniej wymyśloną tezę!
-
Bądźmy Jej uczciwymi i niezacietrzewionymi czytelnikami. Uczciwość jest tutaj sprawą naprawdę fundamentalną. Gdyby autor przywołanego przeze mnie artykułu był w sprawie uczciwego czytania bardziej pryncypialny, nigdy nie posunąłby się do definiowania pogaństwa przez pryzmat np. farbowania bądź nie farbowania włosów.
-
Uczmy się! Już o tym wzmiankowałem, jednak odczuwam potrzebę, podkreślenia tego jeszcze raz. Biblia jest księgą pisaną przez wielu różnych ludzi, w różnych językach, kontekstach historycznych i kulturowych, zawierającą różne gatunki literackie etc. Znajomość tych faktów oraz umiejętność ich rozróżniania pomoże nam odkrywać rzeczywiste jej przesłanie, a nie jakieś domorosłe rojenia. Takie podejście będzie właśnie przejawem szacunku do Jej natchnienia a nie – jak chcą to widzieć niektórzy – przejawem nieduchownego, świeckiego kultu wiedzy.
-
Niech nam się Biblia nie myli z Panem Bogiem. Ona o Nim traktuje, ale Nim nie jest.
-
Ilość spędzanego nad Biblią czasu nie jest i nie może być miarą świętości. Czytajmy ją by być mądrzejszymi i lepszymi, a nie po to, by zaimponować innym lub „Panu Bogu na ofiarę”.
-
I wreszcie na koniec… Bardzo upraszczając, Biblia generalnie zajmuje się dwoma zasadniczymi problemami:
1. W kogo, co, jak i dlaczego mamy wierzyć?
2. Jakimi mamy być?
Obie te kwestie powinny współistnieć ze sobą w pokoju i równowadze, to ważne! Szczególnie w kontekście niekończących się wojenek teologicznych, w których chrześcijanie, w imię czystości wiary, są gotowi niszczyć się nawzajem bez najmniejszej odrobiny miłosierdzia.
Tak więc mądrości, pokoju, pokory i dobrej woli podczas lektury tej fascynującej Księgi Ksiąg – Wam i sobie - życzę. Nie lekceważmy Jej naszym chamskim prostactwem. Pamiętajmy, że zachowując się w taki sposób – nie lekceważymy wszak iluś tam zapisanych drobnym maczkiem stron, zwykle ładnie oprawionych w skórę. Lekceważymy Tego, o kim jest na tych stronach mowa. Odgarnijmy więc nasze pstrokate irokezy z oczu i… czytajmy!
P.S.
Spojrzałem na zamieszczone pod artykułem zdjęcie duchownego – specjalisty od pogaństwa. Ładnie przystrzyżony i zaczesany pan, odziany w markową marynarkę, białą koszulę i krawat. Znakomita większość znanych mi mężczyzn, którzy nie deklarują się być chrześcijanami, wygląda łudząco podobnie. Nie noszą kolczyków ani irokezów, nie golą głów. Ufff… Cóż za światowy, pogański wygląd! Czy tak przystoi duchownej osobie?