Po wejściu na lodowiec, patrząc w górę, zobaczyliśmy sklepienie nieba wypełnione blaskiem milionów gwiazd. Patrząc w dół, widzieliśmy dolinę Chamonix oświetloną dziesiątkami tysięcy światełek. Jakby niebo łączyło się z ziemią i ziemia z niebem.
Niebezpieczeństwa
We wspinaczce na Mont Blanc w szczególny sposób trzeba zwrócić uwagę na trzy rzeczy. Pierwsza to choroba wysokościowa – spowodowana brakiem adaptacji organizmu do warunków panujących na dużych wysokościach, gdzie spada dostępność tlenu w powietrzu ze względu na rozrzedzenie atmosfery. Objawy: ból głowy, zawroty głowy, ból brzucha, wymioty, omdlenia. Skrajnie: obrzęk płuc i obrzęk mózgu, które mogą doprowadzić nawet do śmierci. Choroby wysokościowej można uniknąć przez aklimatyzację – proces powolnego zdobywania wysokości, by organizm mógł stopniowo przyzwyczaić się do panujących warunków i uruchomić mechanizmy adaptacyjne. Złotą zasadą aklimatyzacji jest hasło: „Wspinaj się wysoko, śpij nisko”.
Drugim niebezpieczeństwem są szczeliny lodowcowe – to pęknięcia lub uskoki w lodowcu, tworzące się w wyniku pękania lodowca, spowodowanego przez jego ruch. Czasami szczeliny są widoczne, czasami zakryte niewielką ilością śniegu, co stanowi największe zagrożenie. Zasadą jest, że po lodowcu chodzi się zawsze związanym liną z partnerem. To może uratować nam życie.
Trzecim, niebezpiecznym wyzwaniem jest Wielki Kuluar, zwany Kuluarem Rolling Stones (z ang. Kuluarem Spadających Kamieni), który położony jest pomiędzy schroniskiem Tête Rousse a Goûter. To miejsce, gdzie co jakiś czas spadają kamienie, bryły lodu, a nawet lawiny śnieżne. Spowodowane jest to słońcem, które roztapia śnieg, luzuje zamrożone kamienie. Niekiedy są one przypadkowo strącane przez znajdujących się powyżej wspinaczy. Jest to jedno z najniebezpieczniejszych miejsc w klasycznej drodze prowadzącej na Mont Blanc. W tym miejscu kask stanowi wyposażenie obowiązkowe. Taki kask, tutaj właśnie, uratował kiedyś życie mojemu znajomemu z Niemiec. Gdy wspinałem się w Kuluarze i zobaczyłem spadający kilka metrów ode mnie kamień, przypomniały mi się słowa francusko-niemieckiego teologa i lekarza, Alberta Schweitzera: „Ten, kto zamierza czynić dobro, nie może oczekiwać, iż ludzie będą mu usuwać kamienie z drogi, ale musi być przygotowany na to, że mu je będą rzucać na drogę. Tylko ta siła, która, doznawszy tych przeciwności, stanie się wewnętrznie czysta i potężniejsza, może je przezwyciężyć”. Z kolei Elbert Hubbard, amerykański pisarz, powiedział: „Chcesz uniknąć krytyki – nic nie rób, nic nie mów i bądź nikim”. Każdy, kto podejmuje się jakiejś pionierskiej pracy, żyje pasją i zaangażowaniem, będzie obiektem ludzkich ataków. To jest pewne. Wielu pełnych pasji ludzi minęło się w ten sposób z powołaniem, które było nad ich życiem. Nie wytrzymali napięcia ze strony opozycjonistów. Ulegli presji. Jak się chronić przed krytyką, aby się nie załamać, nie wycofać z powołania, w którym mamy kroczyć? Doskonałym obrazem tego jest wspinaczka Kuluarem Spadających Kamieni. Potrzebujemy ochrony: w Kuluarze – kasku, a w życiu – zbroi Bożej: tarczy wiary, pancerza sprawiedliwości Bożej i hełmu zbawienia. Potrzebujemy budowania swojej wartości, pewności w Bogu, a nie na bożku ludzkich opinii.
Jako w niebie, tak i na ziemi
Atak szczytowy rozpoczęliśmy o godzinie trzeciej rano ze schroniska Goûter (3835 m n.p.m.). O tej porze – ponieważ w nocy i wczesnym porankiem śnieg jest mocno zbity i doskonale nadaje się do wspinaczki z użyciem raków. Popołudniem śnieg nagrzany słońcem jest łatwiejszy w schodzeniu, natomiast bardzo męczący przy podejściu. Po wejściu na lodowiec, patrząc w górę, zobaczyliśmy sklepienie nieba wypełnione blaskiem milionów gwiazd. Patrząc w dół, widzieliśmy dolinę Chamonix oświetloną dziesiątkami tysięcy światełek. Jakby niebo łączyło się z ziemią i ziemia z niebem. Cudowny widok! „Jako w niebie, tak i na ziemi”. Nasze zadanie to sprowadzanie nieba na ziemię, ponieważ jesteśmy obywatelami nieba. „Nasza ojczyzna jest w niebie” – napisał Paweł apostoł. Naszym zadaniem jest ukazywać charakter nieba: przebaczenie, miłość, pokój, Bożą Obecność, Jego zbawienie i uzdrowienie.
Światło rozjaśniające mroki
Nocą wychodziliśmy w temperaturze ok. –10°C. Popołudniowa droga wiodła w +10°C, przy bardzo mocno świecącym słońcu. W międzyczasie cudowny wschód słońca i jego promienie rozświetlające mroki. Słońce budzi góry! Góry powstają! W pewnym momencie kontrast szarości, bieli i żółci zatrzymał mnie, nie mogłem oderwać wzroku, pomimo że dłuższy przystanek o poranku na tej wysokości nie jest korzystny dla organizmu. Ostry, przenikliwy wiatr. Zimno. Moja przyjaciółka ładnie kiedyś powiedziała, że plan Bożego Królestwa to nie plan ewakuacji, ale plan inwazji. Ten wschód to była inwazja światła. Myślami byłem wówczas na innej górze, skąd wypłynęły słowa: Wy jesteście światłem świata (Mat. 5,14a). W tych słowach Jezus udziela nam autorytetu i odpowiedzialności. Nie „bądźcie”, nie „starajcie się być”, ale „jesteście światłem świata”! Prorok Izajasz, jakby przeczuwając, że możemy mieć problem, aby żyć w ten sposób, jaskrawo i odważnie, kilka tysięcy lat wcześniej (sic!) napisał: Powstań! Świeć, bo przyszło twe światło i chwała Pańska rozbłyska nad tobą (Iz. 60,1). Jesteśmy wezwani do tego, co słońce zrobiło z Alpami: zbudziło je ze snu. Góry powstały do życia. Mamy zbudzać ludzi ze snu. Kierować ku Temu, który wzbudza do życia.
Wąska droga
Na Białą Górę wchodzi się granią Bosses. To wyjątkowo wąska ścieżka, na szerokość jednej osoby. Nie przejdziesz przez nią w dwie osoby. Jej boki to strome zbocza spadające kilkaset metrów w dół na stronę francuską i włoską. Wąska ścieżka na Białą Górę. „Jakże wąska jest droga, która prowadzi do życia” – powiedział Jezus. Droga szeroka to po prostu urwisko prowadzące w przepaść. Jest jedyna droga do Ojca – droga przez Syna. Jedyna droga. W górach – jak w życiu – liczy się właściwa droga. Zagubienie drogi, wejście na drogi fałszywe, pobłądzenie – to pierwsze kroki do dramatu.