Podobno marzeniem kobiet nie jest rycerz na białym rumaku, ale odpowiedzialny i kochający mąż (a do tego najlepiej troskliwy tata – niestety dziś to tylko opcja). A o czym marzy „kochający mąż”?
Kochający mąż, o ile znam mężczyzn, marzy najpewniej o wspaniałym rumaku i zbroi. Tak sobie zażartowałem, komentując czyjąś wstawkę na Facebooku. A co ten rumak i zbroja reprezentują? Chyba to, co spędza poczciwym żonom sen z powiek: nieznane przygody, niepewność, niebezpieczeństwo, niestabilność, narażanie się, walkę, pot, próbę charakteru, a ponadto rozwichrzone włosy i pomięte, lekko śmierdzące ubrania.
Pastor Marek kiedyś napisał (cytat niedokładny): ona zawsze będzie chciała zniszczyć w tobie bohatera, który wiedzie was, całą rodzinę w nieznane, ale jeszcze bardziej będzie nienawidzić u swego boku uległego mężczyznę, który nie ma wizji, donikąd nie prowadzi i na wszystko się zgadza.
Kiedy to przeczytałem, od razu mi się spodobało takie postawienie sprawy, ale od razu też zadałem sobie pytanie: a dokąd ja chcę iść? Gdzie są moje „nieznane”? Przecież mój rumak to nie jest jakiś wymarzony model samochodu (choć takie mi chodzą lub jeżdżą po głowie). To raczej napisanie kilku książek, nowej sztuki teatralnej, piosenek, robienie happeningów, słuchowisk, pojechanie na misje, wolontariat, wspieranie sierot albo (bardziej poważnie) decyzja o kolejnym dziecku, może adopcji…
Jest tyle rzeczy do zrobienia, że naprawdę nie ma na to czasu. Ale myśl o rumaku przecież nie daje spokoju. No i dobrze, bo które dziecko chciałoby, żeby przez nie ojciec rezygnował z pasji? Nie chodzi tu o tzw. „samorealizację”, ale o rzeczy, w które dzieci można zaangażować. To jest twórczość, poznawanie, życie kulturą, rozwiązywanie zagadek i zabawianie się w odkrywcę. Coś, co, wychowując dzieci, robi się jakby mimochodem, co zmienia się, rośnie wraz z nimi, można do tego wracać wielokrotnie. A kiedy dzieci opuszczają twój dom, mówisz sobie tak, jak ojciec mojej dobrej znajomej Zo. – pastor z Hajnówki, kiedy ona wyszła za mąż. Przyznał, że nie ogarnia go żaden smutek, pustka, w ogóle żadne złe emocje, bo przecież na wychowaniu dzieci i doprowadzeniu ich do dojrzałości życie się nie kończy. Człowiek ma jeszcze wiele ról do spełnienia, zadań do wykonania, wyzwań, jakie może podjąć.
To tyle w kwestii marzeń „kochającego męża (i taty)”. Na koniec wspomnę oczywistą oczywistość albo, jak mawiała jedna polonistka, to jest propedeutyka propedeutyki, mianowicie że jednym z marzeń podstawowych „kochającego męża” - spełnionym, dlatego o nim nie wspomniałem - jest życie ze swoją najwspanialszą na świecie żoną i sprawianie, by nadal taką pozostała :-)
PS. W następnym poście napiszę coś więcej o sprawach praktycznych, bo przecież poród zbliża się wielkimi krokami, a tu żadnych komentarzy z mojej strony... Jak to? A co z tą całą bieganiną za wózkami, łóżeczkami, ubrankami? Czy to nie jest przerażające, męczące, nie do ogarnięcia? Może... Na pewno jest z tego przynajmniej taki pożytek, że wciąga bardziej niż rozważania o marzeniach.