Święta, ewangelizacja i mój dziadek - ateista

Święta, ewangelizacja i mój dziadek - ateista

Eric Davis 02 grudnia 2016

A więc wkraczamy w kolejny sezon świąteczny. Podejrzewam, że wielu z was będzie spędzać swoje Święta z rodzinami, a wśród nich są osoby o różnych przekonaniach. Czas spędzony z niewierzącymi krewnymi to trudny orzech do zgryzienia.

Pamiętam jedną z takich sytuacji, której bohaterem był mój dziadek - Francuz i ateista, który zmarł kilka lat temu. Nazywał się George Lycan i był aktorem, a swoje życie przeżył jako beztroski hedonista. Na ile się orientuję, wystąpił w dziesiątkach francuskich sztuk i musicali, w kilku serialach, blisko 50 filmach, a największą sławę przyniosła mu rola szeryfa Stone’a w westernie Charlesa Bronsona „Samuraje i kowboje”.

Jako nastoletni chłopak regularnie spędzałem wakacje w jego wiejskiej posiadłości w Dolinie Loary. Lubił te nasze letnie popołudnia, pokazywał mi zdjęcia ze swoich gwiazdorskich lat, zabierał mnie na polowania. Uczył mnie doceniać francuskie wina i sery, a także trenował bez końca w prawidłowej wymowie najtrudniejszych francuskich słówek (np. „genouille”).

Ale nasze relacje zmieniły się, gdy Duch Boży obdarzył mnie nowym narodzeniem i uwierzyłem w Jezusa Chrystusa. Krótko po moim nawróceniu ruszyłem w podróż do Francji, by znów go odwiedzić. Próbowałem jakoś wyjaśnić dziadkowi, że na krzyżu Chrystus oddał swoje życie i odkupił moje grzechy. W odpowiedzi dziadek wypalił z dumą: „Je suis un athee” („jestem ateistą”). Innego dnia próbował mnie jakoś pocieszyć - „Wiesz Eryk, gdybym był religijny, pewnie zostałbym buddystą”. Zmagałem się z tym, co mu powiedzieć i jak wybrać właściwy moment. Czasem był zdumiony, a czasem mi dokuczał. A gdy odwiózł mnie do Paryża na samolot, podsumował niezgrabnie: „No Eryk, gratuluję ci tych religijnych spraw”. Był człowiekiem, który potrafił sam o siebie zadbać. Miał pieniądze, sławę i dobrze się bawił. Myśl o Chrystusie była dla niego czymś obcym, wręcz obraźliwym. Okazuje się, że rodzinne relacje mogą się stać prawdziwym sercem osobistej ewangelizacji.

Minęło kilka lat w których się nie spotykaliśmy, aż dostałem ważny telefon. Mój dziadek od kilku miesięcy leczył się w różnych szpitalach na białaczkę i był coraz bliżej wieczności. Zarezerwowałem lot i wkrótce byłem razem z nim. Mój kochany dziadek był schorowany i zdezorientowany. Jego lata chwały, lata samowystarczalności, minęły bezpowrotnie. Był złamany i upokorzony chorobą.

Zdawałem sobie sprawę, że niebawem wejdzie do wieczności i stanie przed świętym Bogiem. Potrzebował usłyszeć Dobrą Nowinę o tym, że przez pokutę i wiarę w Chrystusa Bóg przyjmie go jako Ojciec, a nie jako sędzia. Tyle tylko, że mój francuski nie był zbyt płynny. Mieliśmy bardzo niewiele czasu sam na sam. Przez jego szpitalną salę przewijali się ciągle lekarze i znajomi. Przyszedł też jego dobry przyjaciel, gorliwy katolik. Nie słyszałem, by rozmawiali o Bogu. Obserwowałem to wszystko ze świadomością, że wkrótce wyjadę. I wtedy wpadłem na pomysł, by poczytać mu Biblię. Pomyślałem, że jeśli to uczynię, nie zaplączę się w nieporozumienia i niepewną terminologię.

Pomodliłem się i doczekałem się dziesięciu minut sam na sam z dziadkiem. Podziękowałem mu za lata, które mogliśmy razem spędzić, otworzyłem francuską Biblię i zacząłem czytać. Nie miałem pojęcia, co innego mógłbym zrobić. Czułem się słaby i spięty, ale wiedziałem, że powinien to usłyszeć (Rzym. 10,17). „Dziadku, będę Ci czytał Biblię”. Chciałem, by dowiedział się o świętym Bożym gniewie, na który zasłużył ze względu na grzechy, którymi obraził swojego Stwórcę. Chciałem, by dowiedział się też o Bożym miłosierdziu, które może otrzymać w Osobie, życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. Czytałem mu fragmenty z Hebr. 9,27, Rzym. 3,21-26, 2 Tes. 1,7-9, Rzym. 6,23 oraz 10, 9-10, Ew. Jana 3,16, Dziejów Ap. 4,12 i  Ezechiela 33,11. Czytałem niedoskonale, ale treść miała potężną moc. Gdy na koniec zachęciłem go, by poprosił Jezusa o przebaczenie, zapanowała cisza. Wymamrotał cicho, że musi wyjść do toalety. Mało wzniosłe. Miał nadzieję dotrzeć do łazienki, a ledwo siedział w łóżku.

I wtedy mogłem oglądać niebywałe zjawisko. Mój dziadek płakał. Musicie zrozumieć, że mowa o człowieku, który absolutnie nigdy nie płakał. Zawsze był na topie, był szefem i wesołkiem - przecież to dumny i obrotny Georges Lycan. Ale teraz mój dziadek, upokorzony niemocą swojego ciała i omotany byle jak szlafrokiem, po prostu stał i płakał.

Nie padło więcej słów. Nie wyskoczył ze szpitalnego łóżka. Nowowtwór nie zniknął z jego kości. Nie poprosił o udzielenie chrztu w szpitalnej wannie. Chwilę później w sali pojawił się ktoś z rodziny i jakaś pielęgniarka. Zauważyli łzy, ale nikt nic nie powiedział. Niedługo później byłem w drodze do domu. Stan dziadka jeszcze się pogorszył, a kilka tygodni później, 6 lutego 2006, odszedł do wieczności.

A więc znów leciałem do Francji, tym razem na pogrzeb, który odbył się z wielką pompą w starej katolickiej katedrze w Dolinie Loary. Zjechali się na tę okazję aktorzy i artyści z całego kraju. Ksiądz wykonał swoją część, a ja przygotowałem krótką przemowę i podzieliłem się Ewangelią.

Stypa odbyła się w leśnym domu na obrzeżach wioski Sambin. Dziadek kochał polowania i bardzo lubił tam bywać. Poznałem wielu jego dawnych przyjaciół: „Znałem go z tej czy innej sztuki teatralnej” - mówili. Któryś z nich dodał jeszcze: „Wy, Amerykanie, jesteście bardzo religijni”. Podeszła do mnie również pielęgniarka, która była z nim codziennie aż do śmierci. Miała oczy pełne łez. „Nie wiem co powiedziałeś dziadkowi, gdy przyleciałeś trzy tygodnie temu, ale po twoim wyjeździe był innym człowiekiem” - opowiadała. „Powiedział mi, że wnuczek pokazał mu drogę”.

Nie wiem do końca co wydarzyło się tego wieczora, gdy czytałem dziadkowi Biblię. Nie mogę wiedzieć, co stało się w jego sercu i nie wiem, czy Duch Święty przyszedł do jego duszy ze swym ożywczym tchnieniem. Szczegóły poznam dopiero wtedy, gdy sam stanę przed Panem.

Ale wiem jedno: możemy zaufać Słowu Bożemu i możemy zaufać Temu, który je posyła do ludzi. W głoszeniu ludziom Ewangelii jestem słabeuszem i zawsze czynię to z drżeniem. Ale nie musimy tego dodatkowo komplikować. Mamy do dyspozycji 66 ksiąg, które są natchnionym i nieomylnym Słowem Bożym. To naprawdę wystarczy. „Całe Pismo przez Boga jest natchnione…” (2 Tm 3, 16). Biblia nie ma sobie równych. Nie ma drugiej księgi, która miałaby moc przemieniać martwych, przeznaczonych na potępienie ludzi w pełnych życia i świętości obywateli Nieba. „Zakon Pana jest doskonały, pokrzepia duszę” (Ps 19, 8). Moc Słowa Bożego jest godna zaufania - sprawia, że Ewangelia dociera do najbardziej zatwardziałych serc. A jeśli głosimy ukrzyżowanego i zmartychwstałego Jezusa i nie widzimy spektakularnych efektów możemy się zwrócić do Boga, któremu zaufaliśmy (Obj 15,3).

Radosnego świętowania! Niech Bóg was umocni, pogłębi waszą miłość i zaufanie.

 


Artykuł jest tłumaczeniem posta zamieszczonego na The Cripplegate, publikacja za zgodą autora.

  • TAGI: Biblia | Ewangelizacja | Rodzina | Śmierć
Eric Davis

Autor: Eric Davis

Eric jest pastorem kościoła Cornerstone Church w Jackson Hole, w stanie Wyoming w USA, który założył wraz z grupą przyjaciół w 2008 roku. Jego żona Leslie towarzyszy mu od 14 lat i jest mamą ich trojga dzieci. Bloguje pod adresem www.thecripplegate.com.


© Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie zamieszczanych treści bez zezwolenia zabronione.