Co począć, kiedy przestajemy być autentyczni i zaczynamy jak aktorzy odgrywać rolę duszpasterzy, duchowych liderów, płomiennych kaznodziejów lub chrześcijańskich mistyków? Chciałbym móc powiedzieć, że wówczas wystarczy więcej się modlić i czytać Biblię, by kryzys minął. A jednak - to tak nie działa.
Uważam, że integralność w służbie, tak jak uświęcenie, jest celem, jest procesem. Nie jest to stan dany nam raz na zawsze. Warto o tym pamiętać i nie potępiać siebie, za to, że ciągle nam czegoś brakuje.
Integralność, jako wewnętrzna równowaga, jako wewnętrzna spójność, ma zawsze charakter dynamiczny, a nie statyczny. O nią trzeba cały czas walczyć, bo mamy w sobie, z powodu tkwiącej w nas grzesznej natury, tendencję do niespójności między tym, kim jesteśmy publicznie, a tym, jacy jesteśmy naprawdę, gdy nas nikt nie widzi.
I nie chodzi mi o to, że nieraz puszczają nam nerwy w domu, wśród swoich, w miejscu, w którym czujemy się u siebie i swojsko. Potrzebujemy takiego azylu, gdzie czasami - niestety - możemy dać upust swoim emocjom z powodu frustracji lub wyczerpania zapasu cierpliwości wobec wiernych, którzy wchodzą nam na rozmaite „odciski”. Nasze rodziny bywają niezawinionymi ofiarami naszej zawodowej wrażliwości na cierpienia, rany lub niedojrzałość ludzi w zborze. Stąd w służbę pastorską nie jest się zaangażowanym w pojedynkę, lecz my i nasze domy razem nosimy na sobie ciężar pracy dla Pana.
Być może dlatego tak trudno być pastorem, który zawsze i wszędzie świeci przykładem. Dzieci pastorów muszą czasami znosić więcej niż ich rówieśnicy w kościele. Żony pastorów są baczniej obserwowane i częściej krytykowane niż inne osoby w zborze. Życie w rodzinie pastorskiej nie jest łatwym kawałkiem chleba ani dla męża, ani dla żony, ani dla ich dzieci.
Co jednak robić, gdy faktycznie siada nasza integralność, kiedy rozjeżdża się nasz publiczny wizerunek z tym, jacy jesteśmy prywatnie? Co począć, kiedy przestajemy być autentyczni i zaczynamy jak aktorzy odgrywać rolę duszpasterzy, duchowych liderów, płomiennych kaznodziejów lub chrześcijańskich mistyków? Chciałbym móc powiedzieć, że wówczas wystarczy więcej się modlić i czytać Biblię, by kryzys minął. A jednak - to tak nie działa.
Brak integralności jest często wyrazem kryzysu wiary, rozczarowania ludźmi, służbą, sobą samym, a nawet Bogiem. Dlatego nie wystarczy pomodlić się, trzeba znaleźć przyczynę tego, co się z nami dzieje i spróbować ją usunąć lub pracować nad jej zminimalizowaniem.
Zacznijmy od uznania własnego prawa do bycia ludźmi, do posiadania ludzkich potrzeb i do ich zaspokajania w zdrowy sposób - bez poczucia winy narzucanego nam przez ludzki rygoryzm religijny, przez ludzi kościoła, czy przez ludzkie wyobrażenia na temat nas i naszego powołania, które jednak nie mają nic wspólnego z Bogiem. To wówczas nasz zdrowy i zrównoważony styl życia da nam energię do pracy. Sprawi, że praca, nawet najcięższa, przyniesie satysfakcję.
Zadowolony z pracy człowiek daje z siebie więcej i jest zdolny do większego poświęcenia, zarówno w życiu osobistym jak i zawodowym. Dotyczy to także nas, pastorów i chrześcijańskich liderów. Nie dajmy się zwariować i zadręczyć, sobie samym i innym - wówczas będziemy zadowoleni z własnego życia i pracy. To zdecydowanie zmniejszy ryzyko duchowej niespójności i wypalenia w naszym życiu, bo zniweluje źródła ich powstawania, a nie tylko same skutki.