To nieprzyzwoite!

Tomasz Żółtko 19 lutego 2015

Jakże często zrozumienie przyzwoitości jawi nam się zupełnie tak, jak gospodarzowi Chrystusa. Potrafimy Biblię cytować z pamięci wraz z „namiarami”, gdzie co jest napisane – tutaj jesteśmy mocni! Ale gdy przychodzi zetknąć się z czyjąś wrażliwością, czyimiś uczuciami, stajemy się niczym ów faryzeusz – zwykłymi, nieprzyzwoitymi chamami.


Ewangelista Łukasz odnotował niezwykłą, w moim przekonaniu, historię spotkania Chrystusa z grzeszną kobietą, które to - o dziwo, miało miejsce w domu pewnego „zacnego” faryzeusza.

Oto człowiek ów, nie bacząc na fakt, że większość jego kolegów miała o Nauczycielu z Nazaretu wysoce niepochlebną opinię, zaprosił Go w swoje progi. Warto to docenić – myślę. Nie znamy rzecz jasna jego motywacji, jednak można domniemywać, iż narażał się w ten sposób „środowisku”. Być może Chrystus fascynował go? Tak czy siak, podczas spożywania wspólnego posiłku, do stóp Jezusa przypadła kobieta, którą Łukasz określa jako grzesznicę. Bardzo możliwe, że była prostytutką. Bardzo możliwe, że „lekko się prowadziła”. To wydaje się być najbardziej prawdopodobnym, jednak Łukasz nie precyzuje charakteru jej grzeszności.  Niezależnie od tego, aż ciśnie mi się na usta pytanie: Cóż taka osoba mogła robić w domu dostojnika religijnego?! Jak mogła się tam dostać?! Szczególnie jeżeli jej problemem było jednak „nieuregulowane życie seksualne”?!

No, no…

Wracając… Kobieta schyliła się do nóg Mesjasza i płacząc namaściła Jego stopy  drogim, aromatycznym olejkiem. Wzbudziło to dezaprobatę gospodarza. „Och, gdyby ten był prorokiem, wiedziałby, co za kreatura się go dotyka” – pomyślał.

Dalszy ciąg znamy. Chrystus zwrócił uwagę faryzeuszowi na poważne mankamenty jego gościnności: brak wody potrzebnej do obmycia stóp oraz brak namaszczenia głowy oliwą, zestawione ze łzami i drogocennym olejkiem kobiety. Potem rozwinął piękną historię o miłości i przebaczeniu, spuentowaną słynnym: „Dlatego mówię ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. Komu mało się odpuszcza, ten mało miłuje.” (Łk 7,47)

Powyższa, krótka charakterystyka tego zdarzenia inspiruje do refleksji o przyzwoitości. Zauważyłem, że PRZYZWOITOŚĆ jest niezwykle rzadkim tematem chrześcijańskiej zadumy. A szkoda! Gdyby było inaczej, być może byśmy chcieli i potrafili zauważyć, jak jej brak bardzo negatywnie rzutuje na nasze relacje. Więcej, rzutuje też na postrzeganie nas, chrześcijan, przez osoby areligijne.

Czytelniku drogi – kto w powyższej historii zachował się przyzwoicie? Oczywiście, w związku z tym, że jej bohaterem jest Jezus, nikt z nas nie będzie miał kłopotu z odpowiedzią. Ale gdybyśmy akcję przenieśli do współczesności? Gdybym, dla przykładu, to ja zaprosił cię na obiad, podczas którego (w moim domu!) przystąpiłaby do ciebie prostytutka – jakie ty i ja mielibyśmy odczucia? Odczucia w kontekście przyzwoitości właśnie?!

Gospodarz- faryzeusz, a także inni obecni na przyjęciu, zachowali się dokładnie tak, jak zapewne my byśmy to na ich miejscu uczynili. Jak może nauczyciel moralności pozwalać na to, żeby dotykała go taka kobieta?! To jest nieprzyzwoite?!!! Żeby nie abstrahować – jak może ktoś, kto jest chrześcijaninem, w jakikolwiek sposób zadawać się z dziwkarzami, homoseksualistami, aborcjonistkami, złodziejami, politykami (sic!), muzykami rockowymi (sic!!!), narkomanami etc. etc. etc. Wszak porządni ludzie tego nie robią! Czemu? Bo to jest nieprzyzwoite! Nasz Bóg przecież oczekuje od nas świętości i oddzielenia od tzw. świata. Czyż nie? Na to są „ciężkie” paragrafy!

A jednak…

Ta niezwykła łukaszowa opowieść jednoznacznie sugeruje, że nieprzyzwoitym był w niej porządny, religijny ekspert – gospodarz. Zapraszając Jezusa, tak naprawdę zlekceważył Go, nie dopełniając podstawowych wymogów gościnności. Ale w mniemaniu religijnego eksperta, to były niegodne wzmianki detale. Ważne, że Chrystusa dotykała się grzesznica. A na to jest przecież tyle „świętych wersetów”, dotyczących kwestii czystości chociażby…

Minęło dwa tysiące lat. Niby wszystko powinno być jasne. Ale… jakże często zrozumienie przyzwoitości jawi nam się zupełnie tak, jak gospodarzowi Chrystusa. W sprawach „biblijnych paragrafów” wszyscy jesteśmy ekspertami. Potrafimy przytaczać, cytować z pamięci wraz z „namiarami”, gdzie co jest napisane – tutaj jesteśmy mocni! Ale gdy przychodzi zetknąć się z czyjąś wrażliwością, czyimiś uczuciami, stajemy się niczym ów faryzeusz – zwykłymi, nieprzyzwoitymi chamami.

Widzimy paragrafy, ale mamy w pogardzie (chrześcijańska nowomowa zwykła to nazywać „świętym oburzeniem”) człowieka, który być może ostatkiem sił, w upokorzeniu – szuka dla siebie jakiegoś ratunku. Tego typu sytuacje mają miejsce najczęściej wtedy, gdy toczymy zażarte boje o standardy moralne i dogmatyczne Kościoła, bezlitośnie i imiennie niszcząc ludzi, którzy w naszej opinii tychże nie spełniają. Mydlimy sobie oczy nazywając  tego typu proceder „rozsądzaniem” i przestrzeganiem innych przed grzechami popełnianymi przez różnych, konkretnych zwodzicieli czy niegodziwców.  Badamy i cytujemy Pisma, będąc ślepymi na własną nieprzyzwoitość i własne chamstwo, popychające nas do bardziej lub mniej publicznego linczowania ludzi, o których mamy złe zdanie. Zapatrzeni w swoje jedynie prawdziwe racje, potrafimy gardzić, będąc nieprzyzwoitymi aż do bólu.

Niedawno czytałem na Facebooku dyskusję dwóch duchownych, odnośnie problemu zwiedzenia pewnego znanego pastora z Ameryki. Jest aktualnie takich kilku dyżurnych chłopców do bicia w tej materii. Obaj duchowni doskonale się znają, służą w tym samym kościele i podobno się przyjaźnią. Jednak w omawianej kwestii nie zgadzali się ze sobą. No i w zasadzie nie byłoby w tej „wymianie poglądów” nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że w pewnym momencie do dyskusji włączył się jakiś „młodociany przyboczny Pana Boga”, który w szokująco ordynarny sposób zelżył jednego z nich, przyznając jednocześnie rację drugiemu – gospodarzowi tablicy. A rzeczony gospodarz przyjął ten wpis z aprobatą… Przyznam – szokującą dla mnie.

Rozumiesz Czytelniku do czego zmierzam? Oto kwestia elementarnych wartości, takich jak wzajemna lojalność i kultura, już o braterstwie nie wspominając – wzięły zwyczajnie w łeb, ponieważ ważniejszym stało się to, że ktoś kogoś poparł. A że zrobił to obelżywie? Detal! Przyzwoitość straciła zupełnie na znaczeniu w kontekście wsparcia poglądu, że iksiński jednakowoż teologicznie błądzi głęboko. Przyzwoitość została złożona na ołtarzu słuszności czyjejś osobistej interpretacji. Cedzenie komara i łykanie wielbłąda. Bo przecież moja racja musi być zawsze „najmojsza”, a że przy okazji czyjaś godność, czyjeś dobre imię zostało podeptane…? Jakie to ma znaczenie? Kogo to obchodzi? Czyż ktoś, kto się ze mną teologicznie nie zgadza, nie jest kimś na obraz nie wartej szacunku prostytutki?  Duchowny, który z milczącą aprobatą przyjął poniżenie swojego kolegi, przy najbliższym spotkaniu jakiegoś wysokiego kościelnego gremium, razem z nim będzie - jak gdyby nigdy nic - wspólnie wznosił w modlitwie „czyste ręce do Pana”…

Ciekawe co na to Pan?

Przyzwoitość. Wartość niezwykła, ukryta gdzieś pomiędzy wierszami, gdzieś pomiędzy WERSETAMI! Wartość nakazująca szanowanie drugiego człowieka, niezależnie od tego, kim on jest. Wartość wymykająca się sztywnej etykiecie czy religijnemu legalizmowi. Wartość ukazująca nam Zbawiciela, który docenia ponad wszystko miłość, pokorę i uniżenie tych, którzy nie widzą już dla siebie - poza Nim – żadnych szans. Tych, którzy przypadają do Jego stóp, narażając się na bezlitosną krytykę „cytowaczy świętych pism”.

Przyzwoitość. Niezwykła cecha tych, do których dotarło wreszcie, że nie są w stanie niczym się przed Panem Bogiem popisać, niczym wykazać, niczego Mu udowodnić - a w związku z tym, nie mającymi już ani ochoty, ani tym bardziej siły, wygrywać swoich racji.

Przyzwoitość. Jakiś taki swoisty „imperatyw wewnętrzny” tych, którzy bardzo kochają, bo im tak bardzo wiele wybaczono.

Przyzwoitość. Rzecz arcyważna! Oto bowiem można być religijnym i moralnym teologiem oraz biblistą; można odważnie narażać się środowisku, przyjmując pogardzanego przezeń – intrygującego Gościa; można szukać Boga, dociekać, pościć, modlić się, być ofiarnym, a jednocześnie jakże dramatycznie rozminąć się z istotą.  Z Istotą!

Chcę być przyzwoitym.
Tak wiele mi przebaczono.
Kocham… Najbardziej jak potrafię.
I tylko ta nieustająca dezaprobata biesiadników, że przecież nie zasługuję, że nie jestem godny – żeby nawet do stóp. Czasem zwyczajnie chce się nieprzyzwoicie odszczeknąć…

Ech!

  • TAGI: Hipokryzja | Jezus | Przebaczenie | Przyzwoitość | Sąd | Zło
Tomasz Żółtko

Autor: Tomasz Żółtko

Muzyk, kompozytor, poeta, teolog i publicysta. Jedna z najbardziej barwnych i niekonwencjonalnych postaci współczesnej piosenki autorskiej. Wiele z jego utworów zmusza do refleksji, krytycznego spojrzenia na siebie i otaczającą nas rzeczywistość. Szczęściarz zakochany nieprzytomnie w swojej Żonie i dwójce dzieci. Ideowy chrześcijanin, naśladowca Chrystusa. Przeciwnik fundamentalizmów we wszelkiej postaci, za co bywa zwalczany i potępiany przez różnych ortodoksów. Natomiast przez osoby areligijne często postrzegany jako dewota. Klasyczny samotny wilk. Wydał do tej pory trzynaście płyt oraz sześć zbiorów wierszy. W internecie na www.facebook.com/TomaszZoltko oraz www.tomekz.com.pl.


© Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie zamieszczanych treści bez zezwolenia zabronione.