Z pewnym wewnętrznym oporem, ale i ze zrozumieniem przyjmuję, żeby darować sobie miłe słowa na początku każdego listu, bo jak słusznie zauważyłaś, skoro rozmawiamy, a w dodatku zaczynamy jeszcze pisać - to najlepsze znaki naszej więzi. I niech tak zostanie.
Zanim odpowiem na pytanie, to bardzo dziękuję, że przypomniałaś mi mój felieton sprzed prawie czterdziestu lat. Dzięki temu jeszcze bardziej cenię sobie słowo pisane. Ileż przez ten czas wygłosiłem kazań, a wielu z nich sam nie pamiętam, choć szczerze mówiąc, jestem w stanie je odtworzyć właśnie dzięki pisaniu.
Podziwiam pamięć, bo do niej się odwołujesz, ale muszę zgodnie z prawdą nieśmiało przypomnieć, że z trzech przytoczonych ilustracji we wspomnianym tekście, a wszystkie były autentyczne, w Twoich wspomnieniach pozostała jedna. Rozbawiłem się niesamowicie, bo sądziłem, że do opisanego publicznego wyglądu kaznodziei w czarnym garniturze, w białej koszuli z czarnym krawatem i pociesznymi sandałami nadającymi się do wędrówki po morskim piasku, dopasujesz właśnie obuwie. Poszłaś jednak w innym kierunku, stąd mój radosny zachwyt, bo postanowiłaś kaznodziejski wygląd uwspółcześnić. Ma on więc w dalszym ciągu sandały na gołych stopach, ale rozebrałaś go z garnituru, koszula i krawat okazały się też niepotrzebne, bo przyodziałaś w spodnie przyzwoite, bo nie krótkie, lecz na trzy czwarte. Tors też przykryłaś koszulką z reklamą popularnego towaru. Pod koniec, a muszę to wyznać, trochę się obawiałem, bo przypomniałem sobie jak na naszych zajęciach z filozofii dyskutowaliśmy, a pretekstem był obowiązkowy artykuł, czy nagość jest tęsknotą za utraconym rajem.
Pytasz, czy zmieniłem swoje poglądy zasygnalizowane w felietonie „ W czym do ludzi?” przed wielu, wielu laty. Skrótowość tamtej formy wypowiedzi, zresztą listu również, nie pozwala zbytnio się rozwodzić. Powiem więc otwarcie: nie zmieniłem swych poglądów. Więcej, upewniłem się w ich słuszności! Wtedy byłem uboższy o świadomość uwarunkowań kulturowych, nie mówiło się wówczas tak wiele o komunikacji niewerbalnej, choć komunikacja językowa nie była mi obca, bo zawodowo zajmowałem się, jak wiesz, teorią literatury.
Z Twej przemiany mojego felietonowego bohatera wnioskuję, że jesteś przerażona nonszalancją w tej dziedzinie. Bez trudu również ją zauważam, ale z drugiej też strony coraz częściej budzi się odwrotna tendencja. Oto nowa ilustracja.
Zostałem nie tak dawno poproszony o posługę pogrzebową. Rozmawiała ze mną telefonicznie osoba, która mieszka za granicą i niejedno pod tym względem widziała. Na moją uwagę, że już dawno zerwałem z „krawatowym” strojem na rzecz tradycyjnej togi noszonej przez protestanckich duchownych, szczególnie przy okolicznościowych nabożeństwach, usłyszałem, iż nie tylko, ale i z tego powodu jestem proszony. Nie omieszkała dodać, że ma wielu znajomych w mieście swego dzieciństwa i młodości na poważnych stanowiskach, chce więc, by i pod tym względem okazany był zmarłemu szacunek.
A ja, Wybrana Pani, nie tylko powtarzam Słowo z zakończenia tamtego felietonu, które przypominało, że o „Jego szaty los rzucano”, ale zostaję w zamyśleniu, i do tego Ciebie zachęcam, o obecności Pana Jezusa tam, „gdzie są dwaj lub trzej zgromadzeni w imię Jego”. Co by się pozytywnego pod każdym względem działo w przypadku Jego obecności w ciele, a czy duchowa obecność ma zmieniać nasze podejście do tej kwestii?
Nie mam nadziei na spotkanie, masz więc komputer i pisz, bo Twoje pytania i prośba o odpowiedź mnie wzbogacają.
Pokój z Tobą! Pozdrów przyjaciół imiennie.
bp Mieczysław
PS. Gdy będziesz miała okazję, w co wątpię, odśwież tekst, na który się powołujesz. Mogę go też zeskanować z czasopisma „Chrześcijanin” ( 1976 nr 5) i przesłać.