Często, a szczególnie w okresie kampanii wyborczych, słyszymy i sami powtarzamy stwierdzenie: „Kościół nie powinien mieszać się do polityki”. Tylko czy zastanawiamy się, jaki jest jego sens?
Polityka na kazalnicy
Historycznie, chrześcijanie w różnych regionach świata przyjmowali wobec władzy cały wachlarz postaw: od posłuszeństwa czy wręcz służalczości (wszak władza pochodzi od Boga - Rzym. 13,1), do całkowitego odseparowania państwa i Kościoła, i niejako sprywatyzowania spraw religii (bo „co jest cesarskiego, cesarzowi, a co Bożego, Bogu” - Mt 22,21). Każda z nich eksponuje jakiś jeden fragment prawdy i w pewnych sferach niedomaga. W Polsce tradycyjne kościół katolicki był stróżem patriotycznej tożsamości, a kościelne ambony - narzędziem walki z opresyjnym systemem. Transformacja ustrojowa nie zmieniła tego trendu, choć to, co wówczas nazywaliśmy walką o wolność, dziś jest raczej partyjną agitacją. W środowiskach ewangelicznych, tradycyjnie bardziej powściągliwych, również nie brakuje politycznych wątków. Romans polityki i Kościoła coraz częściej budzi niesmak. „Kościół nie powinien mieszać się do polityki!”.
Kościół, czyli kto
Z perspektywy Biblii to stwierdzenie jest jednak dość kłopotliwe. Wszak Kościół to nie hierarchowie, a każdy człowiek, którzy wierzy w Jezusa i przez chrzest wszedł do wspólnoty wiary. Kościół to „wy sami, jako kamienie żywe” (por. 1 Piotra 2,5). To ja i ty! Jeśli chrześcijanie - wszyscy - przestaną angażować się w sprawy państwa, czeka nas na tej ziemi bardzo ponura przyszłość. Przecież każdy człowiek wyznaje w życiu jakieś wartości i kieruje się jakimiś priorytetami - nie istnieją ludzie „neutralni światopoglądowo”. I choć w różnym stopniu mogą te poglądy eksponować, będą one miały wpływ na decyzje, które podejmują, sposób rozumienia swoich obowiązków i moralne standardy widoczne w prywatnym życiu i publicznej służbie.
Lepiej więc niech Kościół - biblijnie rozumiany - „miesza się” do polityki, i niech robi to powszechnie! Niech wierzący głosują w wyborach i referendach, niech zasiadają na wszystkich szczeblach władzy. Jest przecież duża szansa, że ktoś, kto szczerze kocha Boga, będzie uczciwie dbał o dobro różnych grup społecznych, a skoro wierzy Bożym przykazaniom, sumienie nie pozwoli mu np. kraść. Rzecz jasna, ustne deklaracje niczego jeszcze nie gwarantują - wielu ludzi z pobożnymi minami poniżało, zaniedbywało, oszukiwało. Jednak zalecenie Pana Jezusa, by być światłością świata i solą ziemi, dotyczy także, a może - tym bardziej - sytuacji, gdy wierzący człowiek ma możliwość oddziaływać na innych i może czynić to na wielką skalę.
Niebezpieczne związki
Każdy z nas intuicyjnie wyczuwa, że za apelem, by Kościół nie angażował się w politykę, stoi jednak zupełnie inna intencja. Zarzut ten dotyczy przede wszystkim przywódców Kościoła, którzy wykorzystują swój autorytet i używają kazalnicy do promowania konkretnych opcji politycznych i kandydatów. Zaciera się wtedy granica między Królestwem Bożym i ludzką władzą, a stojące za takim postępowaniem motywacje budzą uzasadnione wątpliwości. Dochodzi do manipulowania ludźmi, by ze względu na swoją pobożność popierali czyjeś partyjne interesy.
Co w tym złego? Potencjalnie wszyscy mogliby zyskać - zwłaszcza, gdy wybrana partia lub kandydat odniesie polityczny sukces. Takie myślenie jest jednak bardzo krótkowzroczne. Po pierwsze, Kościół wikła się w zależności, które szybko mogą przerodzić się w ciężkie brzemię. Po drugie, nie jest możliwe, by wszyscy chrześcijanie głosowali dokładnie tak samo. Lansowanie jednej opcji wyboru musi niszczyć jedność i zasiewać niepotrzebną wrogość w domu Bożym. Po trzecie wreszcie, i chyba najważniejsze, jest tylko jeden sprawiedliwy - Jezus Chrystus. Możemy wybrać lepiej lub gorzej, ale każdy człowiek w jakimś aspekcie w końcu nas rozczaruje. Świat władzy niesie za sobą wiele pułapek, a ludzie popełniają błędy. Nie warto udzielać „boskiego namaszczenia”, gdy Bóg wcale nam tego nie zlecił, a lojalność wobec - jak się wydawało - najświętszego nawet z polityków, może być ostatecznie kompromitacją dla Kościoła.
Na kogo mam zagłosować?
Dobrze więc, ale na kogo mam oddać swój głos? Skoro słyszymy w kościele wskazówki dotyczące etyki pracy, moralności seksualnej, zarządzania pieniędzmi czy budowania relacji międzyludzkich, czy musimy milczeć na temat polityki? Z pewnością nie. Jest kilka zasad, które mogą być dla nas jak drogowskazy.
Wiele fragmentów Pisma Świętego mówi o obywatelskiej postawie, a Bóg zaleca nam, byśmy „starali się o pomyślność miasta, bo od jego pomyślności zależy nasza pomyślność” (Jer 29,7). Pierwszą zasadą będzie więc zatroskanie o dobro ziemskiej ojczyzny, przejęcie się jej losem. W praktyce - w obecnych okolicznościach - oznacza to wzięcie udziału w wyborach i poświęcenie czasu, by poznać kandydatów i ich ofertę, a następnie dokonać możliwie rzetelnej oceny. Możemy modlić się o mądrość, szukać dobrej rady - ale w swoim wyborze powinniśmy mieć na uwadze dobro naszej ojczyzny i jej mieszkańców.
Druga zasada dotyczy emocji wobec politycznych przeciwników. Gra o władzę przyjmuje niejednokrotnie formę bezwzględnych słownych przepychanek. W kampaniach wyborczych słyszymy co najmniej tyle samo agresji i nienawiści, co obietnic i barwnych wizji przyszłości. Łatwo poddać się tej retoryce i zacząć - jak mówi Biblia - zabijać słowem (Przyp. 18). Tymczasem w Liście Jakuba 1,26 napisano: „Jeśli ktoś sądzi, że jest pobożny, a nie powściąga języka swego, lecz oszukuje serce swoje, tego pobożność jest bezużyteczna”. Nie pozwalajmy na to, by w naszych własnych głowach i sercach, polityczna rywalizacja przeradzała się w prawdziwą wojnę.
I wreszcie trzecia wskazówka. Pamiętajmy, że choć Polska jest ojczyzną, w której obecnie żyjemy i o którą mamy się troszczyć, jesteśmy tu zaledwie wędrowcami, pielgrzymami. Jako Dzieci Boże czekamy na lepszy dom i lepszą rzeczywistość, wspaniale opisaną w 21. rozdziale Objawienia św. Jana: „Oto przybytek Boga między ludźmi! I będzie mieszkał z nimi, a oni będą ludem jego, a sam Bóg będzie z nimi. I otrze wszelką łzę z oczu ich, i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy przeminęły…”. Zanim więc zamieszkamy w Nowym Jeruzalem, nie będzie ani doskonale sprawiedliwego społeczeństwa, ani idealnie zorganizowanego państwa czy życia w pełni szczęścia. Mając tę świadomość, możemy mieć realistyczne oczekiwania wobec ludzi władzy, a także zdrowy dystans do politycznych potyczek. Nie potrzebujemy nowego mesjasza. Przecież z każdym dniem jesteśmy bliżej chwili, gdy wypełni się tęsknota Króla Dawida, wyrażona w Psalmie 72: „Niech mu oddają pokłon wszyscy królowie, Niech mu służą wszystkie narody!”. My zaś, oczekując na naszego Pana, możemy być świadectwem i znakiem, że Jego Królestwo jest już w nas.