Czy chrześcijanin może dokonywać "autoleczenia", przykładając ręce do bolących miejsc i wierząc, że za sprawą dotyku ból ustąpi? Czy podobne praktyki nie przypominają raczej magii?
Najpierw o praktyce wkładania rąk w ogóle, o dotknięciu w pozamedycznej posłudze uzdrawiania w Kościele. Ma ono biblijne uzasadnienie. Jezus to czynił. Oto przykłady: Mt 8,3: „I wyciągnąwszy rękę, dotknął się go, mówiąc: Chcę, bądź oczyszczony! I natychmiast został oczyszczony z trądu”. Mt 8,14n: „A gdy Jezus wszedł do domu Piotra, ujrzał teściową jego, leżącą w gorączce. I dotknął się jej ręki, i ustąpiła gorączka; ona zaś wstała i posługiwała mu.” Mt 9,29n: „Wtedy dotknął ich oczu, mówiąc: Według wiary waszej niechaj się wam stanie. I otworzyły się ich oczy Mk 5, 41n: „I ująwszy dziewczynkę (umierającą córkę Jaira) za rękę, rzekł jej: Talita kumi! Co znaczy: Dziewczynko, mówię ci, wstań. I zaraz dziewczynka wstała i chodziła.” Mk 7, 32-35: „I przywiedli do niego głuchoniemego, i prosili go, aby położył nań rękę. A wziąwszy go na bok od ludu, osobno, włożył palce swoje w uszy jego, splunął i dotknął się jego języka, i spojrzał w niebo, westchnął i rzekł do niego: Effata! Co znaczy: Otwórz się! I otworzyły się uszy jego, i zaraz rozwiązały się więzy języka jego, i mówił poprawnie”. Gdy zaś idzie o umarłego młodzieńca z Nain, to Jezus dotknął się jego noszy i powiedział: „Młodzieńcze, tobie mówię: wstań. I podniósł się zmarły i zaczął mówić.” (Łk 7,14) Apostoł Piotr, skierowawszy do człowieka chromego słowo: „W imieniu Jezusa Chrystusa Nazareńskiego, chodź”, ujął go za prawa rękę i podniósł go, a chromy stanął, chodził, podskakiwał i chwalił Boga (por. Dz 3). O Pawle apostole zaś, w związku z jego krótkim pobytem na Malcie czytamy: „I zdarzyło się, że ojciec Publiusza leżał w gorączce i chorował na czerwonkę. Paweł poszedł do niego i modlił się, a włożywszy na niego ręce, uzdrowił go.” (Dz 28,8) Zmartwychwstały Pan – według końcowych wierszy Ewangelii Marka – powiedział, iż wierzący w Chrystusa „na chorych ręce kłaść będą, a ci wyzdrowieją” (Mk 16,18).
Znaczy to więc, że ludzie wierzący mogą się nawzajem modlić o uzdrowienie, dokonując także włożenia rąk. Mogą to czynić małżonkowie, modląc się o uzdrowienie, rodzice, modląc się o uzdrowienie dzieci, a także dzieci, prosząc o uzdrowienie rodziców. W zborze zielonoświątkowym modlitwa o uzdrowienie z włożeniem rąk na chorych jest praktyką zwyczajną. Czynią to najczęściej przełożeni w Panu.
Bywa czasem również tak, że modląc się, proszą oni chorych, by nie wychodzili do przodu, tylko położyli własną rękę na chore miejsce. A jeśli ludzie czynią tak, zachęceni przez przełożonych, to wydaje się, że mogą to czynić również z własnej inicjatywy. Jeśli trzymając rękę na chorym miejscu, modlą się z wiarą do Boga, w imieniu Jezusa Chrystusa, to nie może być w takim przypadku mowy o żadnej magii.
Tu jednak ważna uwaga. Należy pamiętać, że nie dotyk uzdrawia, lecz Bóg, do którego się modlimy. Znany ewangelista, Oral Roberts, sprawujący również służbę uzdrawiania, takie znaki jak wkładanie rąk nazwał „punktem kontaktu” (ang. point of contact) z uzdrawiającą mocą Stwórcy. W tym artykule opisałem to, co anglojęzyczni wierzący nazywają devine healing - boskim uzdrowieniem.
Wiara jako taka jest częścią ludzkiego doświadczenia życia. Siadamy na krześle, bo wierzymy, że się nie złamie. Wsiadamy do pociągu, bo wierzymy, że dowiezie nas tam, gdzie chcemy dotrzeć. W życiu człowieka wiara jest czymś naturalnym. Odnieść to można do wiary w Boga. Etnolodzy piszą, że nie ma na świecie takiego narodu, którego przedstawiciele nie wierzyliby w istnienie Najwyższej Istoty. Wierzymy, że Bóg jest, choć tego faktu nie możemy udowodnić naukowo. Tzw. dowody Tomasza z Akwinu (pięć dróg), są jedynie argumentami, nie dowodami w ścisłym tego słowa znaczeniu. Podobnie ateiści – jak podkreśla Alister McGrath w jednej z książek znajdujących się w zborowej księgarni – mogą jedynie wierzyć, że Boga nie ma, ale udowodnić tego naukowo nie są w stanie.
Wiara jest więc powszechnym doświadczeniem człowieka i zdarza się, że taka właśnie wiara – a nie tylko ta, której adresatem jest Bóg prawdziwy – może czynić cuda. W Epidaurus w Grecji zachowały się do naszych czasów starożytne napisy świadczące o pozamedycznych, cudownych uzdrowieniach, których doświadczyli pielgrzymi do tamtejszej świątyni Asklepiosa, boga – według mitologii greckiej – lekarzy i sztuki medycznej. Uczeni twierdzą, że przynajmniej niektóre z nich były autentyczne, prawdziwe. A przecież nie powiemy, że Asklepios to Bóg prawdziwy. Co więc leżało u źródła tych uzdrowień? Odpowiedź jest prosta: wiara owych pielgrzymów. Zdarza się, że ludzie, pielgrzymując do tzw. „świętych miejsc” (tak może być choćby w przypadku Lourdes), doznają w nich prawdziwego uzdrowienia ze schorzeń fizycznych. Potwierdzają je wysoko wykwalifikowani lekarze (choć przyznają, że w większości przypadków mają do czynienia raczej ze skutkami „psychologicznego posilenia”). Z drugiej strony wiemy, że przedmioty obecne w takich miejscach nie są Bogiem prawdziwym. Co więc przynosi w tych wypadkach uzdrowienie? Wiara owych pielgrzymów. Niech nie będzie to jednak dla czytelników zachętą, by pielgrzymować do sanktuarium Asklepiosa czy też przed figurę w Lourdes. Jako ewangelicznie wierzący ludzie znamy lepszą drogę do uzdrowieńczej mocy Boga. Tą drogą jest Jezus Chrystus.
Czy w Piśmie Świętym znajdziemy urywki, które kładą nacisk na wiarę w kwestii uzdrowienia? Owszem. Do kobiety cierpiącej na krwotok, która dotknęła Jego szaty, Jezus powiedział: „Córko, wiara Twoja uzdrowiła cię” (Mk 5, 34). Jej wiara. Wiara w możliwości postaci charyzmatycznej, bo przecież kobieta ta nie była świadoma tego, że prorok z Nazaretu jest wcielonym Synem Boga. W Jerozolimie Żydzi wierzyli, że pierwszy chory, który wejdzie do sadzawki Betesda po poruszeniu się wody, będzie uzdrowiony. I chyba był. Również w Jerozolimie ludzie wierzyli w możliwości Piotra do tego stopnia, „iż nawet na ulice wynoszono chorych i kładziono na noszach i łożach, aby przynajmniej cień przechodzącego Piotra mógł paść na któregoś z nich”. (Dz 5, 15). Także z wiarą w możliwości innej charyzmatycznej postaci mamy do czynienia w Efezie gdy czytamy w odniesieniu do Pawła, „iż nawet chustki lub przepaski, które dotknęły skóry jego, zanoszono do chorych i ustępowały od nich choroby” (Dz 19, 12). Choć w przypadku Piotra i Pawła powiedziano też, że w tych momentach działała Boża moc ku uzdrowieniu.
Jak różne są źródła naszej niemocy, tak samo różne mogą być źródła naszych uzdrowień. A więc wiara w działanie Boga (choć zdarza się czasami, że Bóg uzdrowi bez odrobiny wiary z naszej strony), wiara po prostu, wiara w charyzmatyczną postać, czynnik psychologiczny, głębokie emocje, przeżycie szoku. Pewne małżeństwo z naszych kręgów przez ponad 10 lat nie mogło mieć dzieci. Pewnego roku zmarła babcia kobiety, z którą ta była bardzo związana emocjonalnie. W wyniku szoku po śmierci babci kobieta zaszła w ciążę, by urodzić swoją jedynaczkę.
Czy zatem, nawiązując do zdanego pytania, może nastąpić uzdrowienie na skutek położenia własnej ręki na chorym miejscu? Może. Pod wpływem silnej wiary, że coś się stanie, to się może wydarzyć. Mamy tu do czynienia z „wiarą w wiarę”, jak to określił Kenneth E. Hagin, przywódca ruchu „Słowo Wiary”.
Pozostaje nam zastanowić się nad skutkami takiego uzdrowienia i nad tym, co różni je od przypadków, gdy to sam Bóg kładzie na nas swoją rękę i leczy. Słowem wstępu do kolejnej części moich rozważań chcę od razu przestrzec przed korzystaniem z uzdrowieńczych mocy pochodzących z działania sił ciemności. Bo choć również one mogą przynieść uzdrowienie fizyczne, to szkodzą duszy i mogą ją zniewolić nawet ku wiecznemu potępieniu. O tym wszystkim jednak już w następnym odcinku.