Kłamcy, oszczercy i bluźniercy Bogu się nie podobają! Więcej. Są obrzydliwością w Jego oczach i On będzie ich karał! Bierzmy więc odpowiedzialność za słowa. Za nasze słowa! Ponieważ one mają swoje znaczenie, swój „ciężar gatunkowy” i bynajmniej nie uciekają bezkarnie w kosmos. Oskarżenie kogokolwiek o związki z mocami ciemności jest bodaj najcięższym oskarżeniem, jakie na gruncie chrześcijaństwa można wytoczyć.
„A jeśli wzywacie jako Ojca tego, który bez względu na osobę sądzi każdego według uczynków jego, żyjcie w bojaźni przez czas pielgrzymowania waszego” (1 Piotra 1,17)
Franklin Graham, syn sławnego Billego Grahama, miał ostatnio możliwość wystąpić w Polsce trzy razy. Raz w Katowicach, w tamtejszej katedrze kościoła rzymskokatolickiego, dwa razy w Warszawie na stadionie Pepsi Arena, w ramach Festiwalu Nadziei. Za każdym razem mówił o Chrystusie, który chce i może uratować każdego człowieka i zachęcał słuchaczy do podejmowania decyzji świadomego czynienia tegoż Chrystusa kimś dla siebie najważniejszym. Z tego co mi jest wiadome, w sumie na tych trzech spotkaniach, ponad 2 tysiące ludzi pozytywnie odpowiedziało na tę propozycję.
Wzrusza mnie to niezwykle. Oto bowiem tego typu zdarzenia przypominają mi sytuację, kiedy i mnie – wtedy jeszcze nastolatkowi, więc baaardzo dawno temu – ktoś opowiadał o Zbawicielu. Mówił mi o rzeczach najprostszych i zarazem najważniejszych – że Jezus mnie kocha, ratuje od potępienia, że pragnie dla mnie pełni życia (w wymiarze doczesnym i co ważniejsze – ponad doczesnym), że chce pokazać mi sens i cel, obdarzyć pokojem silniejszym ponad wszelkie troski i przeciwności. Tylko czy ja jestem gotów Mu zaufać i pokochać Go? Czy tego chcę?
Chciałem i tak postanowiłem! I to była najlepsza decyzja w moim… no… już ponad pięćdziesięcioletnim życiu. Decyzja podjęta przez nastolatka, który nie wiedział jeszcze, co go czeka w przyszłości, ale któremu wystarczyło jednak wyobraźni i odpowiedzialności, żeby uświadomić sobie, że chrześcijaninem nie można się urodzić, ale trzeba się nim stać. Że Pan Bóg ma dzieci, ale nie ma wnuków…
Potem w moim życiu bywało różnie. Niestety popełniłem w nim także kilka grubych błędów. Bardzo dla mnie bolesnych oraz brzemiennych w skutkach. Wstydzę się ich. W wyniku tychże, wielu ludzi mnie przekreśliło, stwierdziło, że jestem nikim, że jestem niegodny. A jednak… Jezus Chrystus nie zapisał się do grona „szacownych sędziów”. On okazał się wierny temu, co kiedyś „głupiemu nastolatkowi” obiecał: że jeżeli zechcę, to On nigdy nie zostawi, zawsze pomoże, podniesie, uratuje, da jeszcze jedną szansę… Ponieważ kocha i dotrzymuje obietnic!
Dziś mogę o sobie powiedzieć, że jestem spełnionym, szczęśliwym i spokojnym o swoją przyszłość człowiekiem. Dzięki Niemu. Kocham Go. Wszystko Mu zawdzięczam. On mnie uratował w sensie dosłownym, nie przenośnym. Pomimo, że inni nie dawali mi już szans.
Dlatego, będąc na jednym ze spotkań z Franklinem Grahamem, popłakałem się jak dziecko, patrząc na setki ludzi decydujących się na to, na co ja zdecydowałem się trzydzieści osiem lat temu. I proszę mi uwierzyć – miałem głęboko gdzieś, czy moje łzy wydadzą się komuś dziecinadą i infantylizmem – czy też nie.
Szanowny Czytelniku, piszę o tym wszystkim nie tylko dlatego, że zdecydowałem się „uchylić przed Tobą rąbka mojej duszy.” Powyższe słowa są mi potrzebne, do poruszenia jeszcze jednej, w moim przekonaniu – bardzo ważnej kwestii. Otóż Festiwal Nadziei wywołał wśród niektórych zadziwiającą mnie burzę emocji. Znaleźli się ludzie, którzy z Chrystusem na ustach (moim Zbawicielem, którego kocham), wszędzie gdzie mogli serwowali tezy, że tenże festiwal jest przejawem zwiedzenia. Niektórzy głosili wręcz (albo powielali) opinie, że ojciec i syn Grahamowie, są wysoko postawionymi masonami, wydelegowanymi do zakładania „ogólnoświatowego kościoła antychrysta”, zaś FN to jeden z trybików tego przedsięwzięcia. Pojawiło się także „jedynie słuszne i jedynie prawdziwe” oświadczenie, że patronką festiwalu jest Matka Boska z Gwadelupy…
W związku z tym, że tego typu rewelacje były publicznie – podkreślam publicznie – ogłaszane przez osoby deklarujące się jako chrześcijanie, chciałbym i ja – jako chrześcijanin – w paru zdaniach się do tychże odnieść.
Otóż uważam, że niepoparte realnymi dowodami, publicznie oskarżanie kogokolwiek o współpracę z antychrystem i masonerią jest najwyższą niegodziwością! Tego typu słowa są nie tylko kłamstwem i oszczerstwem, ale być może nawet… tutaj się waham, bo nie jestem pewien… ocierają się o bluźnierstwo. Ośmielam się wspomnieć o tym ostatnim, gdyż np. w przypadku Billego i Franklina Grahamów mamy do czynienia z postaciami, które całe swoje życie poświęciły na inspirowanie Jezusem Chrystusem – Zbawicielem. Owoce ich pracy jednoznacznie pokazują, że Duch Święty przyznawał się do tego i wspierał. W tym kontekście naprawdę zastanawiam się, czy ludzie oskarżający Grahamów o współpracę z antychrystem, jednak nie bluźnią…?
Niezależnie jednak od powyższych, teologicznych wątpliwości, zbieram się teraz całym sobą do napisania rzeczy dla mnie fundamentalnej: kłamcy, oszczercy i bluźniercy Bogu się nie podobają! Więcej. Są obrzydliwością w Jego oczach i On będzie ich karał! Bierzmy więc odpowiedzialność za słowa. Za nasze słowa! Ponieważ one mają swoje znaczenie, swój „ciężar gatunkowy” i bynajmniej nie uciekają bezkarnie w kosmos. Oskarżenie kogokolwiek o związki z mocami ciemności jest bodaj najcięższym oskarżeniem, jakie na gruncie chrześcijaństwa można wytoczyć. I w związku z tym na to trzeba mieć stuprocentowe dowody. Inaczej jest się oszczercą (może bluźniercą?!). Oszczercą i kłamcą jest się także w sytuacji powielania ohydnych anonimowych pseudoartykułów „udowadniających” patronat Matki Boskiej z Gwadelupy nad Festiwalem Nadziei. Przeraża mnie jak wielu przeciwnikom FN nie przeszkadzała anonimowość tej rewelacji. Zawsze wydawało mi się, że każdy przyzwoity człowiek brzydzi się anonimami, podobnie jak np. brzydzi się ujawnianiem czyjejś prywatnej korespondencji lub publicznym dyskredytowaniem kogoś za jego plecami. Przekonałem się jednak, że dla wielu nie jest to oczywiste…
Będąc chrześcijaninem, wierzę, że każdy z nas przed Najwyższym „zda kiedyś sprawę” z każdego wyartykułowanego słowa. Proponuję więc zacząć się konstruktywnie bać… W kontekście Festiwalu Nadziei, podłych i niegodnych słów padło zdecydowanie zbyt wiele. I bynajmniej nie chodzi mi o różnice poglądów, dotyczących np. kwestii „kto z kim powinien na festiwalu współpracować”, choć muszę przyznać, że i te wątpliwości nierzadko mnie zwyczajnie przerażają. Chodzi mi jednak przede wszystkim o słowa zawierające najcięższe oskarżenia, niepoparte niczym.
Na koniec potrzebuję napisać jeszcze tak: Jestem grzesznikiem. Tylko dzięki Chrystusowi i tylko dzięki spotkaniu z Nim wiem o swoim uratowaniu. Nic ze mnie, wszystko dzięki Niemu. To jest cały mój kapitał. Nie pojmuję więc… wszystko się we mnie burzy… jak można z Jego imieniem na ustach, tak niecnymi sposobami bruździć i przeszkadzać tym, którzy tegoż Chrystusa próbują opowiadać po to, żeby jak najwięcej, najprzeróżniejszych ludzi mogło stać się obywatelami Nieba.
Jest mi tak przykro…