21. lutego nad ranem, kilka miesięcy przed swoimi setnymi urodzinami, odszedł do wieczności duchowy gigant - pastor i kaznodzieja Billy Graham.
Bez mała najważniejsza postać XX-wiecznego protestantyzmu, niezmordowany głosiciel Ewangelii, którego kazania słyszały setki milionów (!) ludzi na całym świecie, zarówno na Zachodzie, za Żelazną Kurtyną, na Dalekim Wschodzie i południowej półkuli globu. Także w Polsce, którą odwiedził pierwszy raz ze swoją posługą na zaproszenie kardynała Karola Wojtyły (dosłownie 4 dni przed wybraniem go na papieża), żyją dziś ludzie, którzy swoje nawrócenie zawdzięczają właśnie zwiastowaniu Billy'ego Grahama.
Jego droga rozpoczęła się w wieku 16 lat w momencie nawrócenia; już kilka lat później, widząc jak Ameryka powoli odsuwa się od wiary w Chrystusa, wkroczył na drogę służby i kaznodziejstwa, by przyciągnąć ją z powrotem do Zbawcy. Ta droga wytyczyła kształt następnych 70 lat jego życia aż do wycofania się z działalności publicznej w wieku 90 lat. Swoimi dynamicznymi kazaniami, Billy Graham skłonił dziesiątki i setki tysięcy ludzi na całym świecie do pokuty i zwrócenia się do Chrystusa aktem skruchy, wiary i miłości. Gdzie pojechał, zostawiał po sobie kościoły pełniejsze niż przed przyjazdem, wyrywając je ze stagnacji. Przełamywał bariery rasowe, ideologiczne, polityczne i denominacyjne.
Był duszpasterzem prezydentów od Dwighta Eisenhowera aż po George'a Busha, choć z wiekiem (zwłaszcza po aferze Watergate, w wyniku której rozczarował się polityką) coraz bardziej dystansował się od wydarzeń i kontrowersji politycznych, poprzestając na modlitwie i błogosławieniu kolejnych przywódców USA. Był amerykańskim patriotą, choć nigdy nie pochlebiał swojemu narodowi, chcąc raczej dotrzeć do niego z trudną prawdą o krzyżu aniżeli głaskać jego samopoczucie. Od początku służby, był zadeklarowanym antykomunistą i dzięki pozostawaniu w dobrych, osobistych stosunkach zarówno z Ronaldem Reaganem, jak i papieżem Janem Pawłem II, prawdopodobnie to jego zakulisowe pośrednictwo pomogło w nawiązaniu bliższych relacji Waszyngtonu z Watykanem - co z kolei doprowadziło do stworzenia przez te dwa ośrodki strategicznego sojuszu, który ostatecznie rozmontował radziecki blok i zakończył Zimną Wojnę, pokonując widmo komunizmu.
W przeciwieństwie do wielu amerykańskich teleewangelistów, jego działalności nie zakłóciły żadne skandale obyczajowe ani finansowe. Żonaty z prezbiterianką, Ruth Bell, ojciec piątki dzieci, dziadek dla 19 wnuków i pradziadek dla 28. Mimo gigantycznych wpływów nie założył żadnego nowego kościoła, lecz rozpoznał własne powołanie jako głosiciel Ewangelii będący wsparciem, a nie rywalem dla wszystkich kościołów chrześcijańskich na świecie. Z początku dość kontrowersyjne - lecz jestem przekonany, że słuszne - było przekroczenie przez Billy'ego granic wyznaniowych na rzecz głoszenia Ewangelii wszystkim bez wyjątku z przekonaniem, że wszędzie tam gdzie wyznawany jest Chrystus, można znaleźć braci.
Najważniejszą częścią jego życia było jednak głoszone zawsze i wszędzie proste, ewangeliczne przesłanie: "Albowiem Bóg tak umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy kto w Niego wierzy, nie zginął ale miał żywot wieczny".
Przez ostatnich kilka lat przeminęło lub na naszych oczach przemija wiele wielkich postaci światowego chrześcijaństwa. Mam nadzieję, że pozbawione ich żywej obecności nowe pokolenie wierzących w Chrystusa odnajdzie swoją tożsamość i przesłanie dla burzliwego i niespokojnego świata.
Na pewno w XXI wieku będzie nam bardzo brakować Billy'ego Grahama. Człowieka, który ze swadą, ale bez agresji i z głębokim szacunkiem do wszystkich ludzi mówił nam o dobrych i prawdziwych, ale trudnych podstawach Dobrej Nowiny: o naszym grzechu, o Bożej miłości i o krzyżu Chrystusa, gdzie te dwie rzeczywistości się spotykają. Widzimy, jak wielką rzadkością w dzisiejszych czasach jest spotkać się z równie konkretnym, lecz jednocześnie życiodajnym przesłaniem i rozumieniem Ewangelii. Na zakończenie, polecam obejrzeć ostatnie w życiu Billy'ego Grahama wystąpienie wideo sprzed 5 lat - mimo sędziwego wieku, jest ono odświeżające i chwytające za serce tak samo jak gdy głosił je jako człowiek w kwiecie swoich dni.