No i oczywiście stało się. Dla jednych, Natalia Przybysz została w ciągu jednego dnia bohaterką walki o prawa kobiet, dla drugich szmatą niegodną miana człowieka.
Jestem grzesznikiem. Jestem człowiekiem, który trzydzieści lat temu nisko upadł. Pisząc te słowa, nie zamierzam się jednak masochistycznie samobiczować. Upadłem ponieważ - po pierwsze byłem „młody, głupi i bardzo pochopny", ale stało się tak również dlatego, że napotkałem na swojej drodze ludzi, którzy zachowali się wobec mnie wyjątkowo podle.
Życie...
Pamiętam z tamtych czasów, że środowisko, z którego się wywodziłem, w którym się wychowałem i z którym się utożsamiałem (oczywiście nie wszyscy, ale też nie był to margines!) stwierdziło: „Jesteś nikim. Nie chcemy mieć z tobą nic wspólnego. Dramatycznie zaniżasz nasze standardy". A w życiu jest tak, że jeżeli tego typu określenia słyszy się wciąż i wciąż, albo jeżeli ktoś wciąż i wciąż daje Ci to do zrozumienia (co jest jeszcze gorsze!), to z czasem człowiek zaczyna w to wierzyć. Przynajmniej tak było ze mną. W pewnym momencie uwierzyłem w to, że jestem nikim. A „bycie nikim" to bodaj największe upokorzenie, a raczej upodlenie, jakie może spotkać kogokolwiek spośród nas. Kiedy uwierzymy, że jesteśmy nikim...
Tak jak już wspomniałem - ja w to uwierzyłem.
I w takiej oto sytuacji, kiedy byłem - jako bardzo wtedy młody mężczyzna - w pewnym sensie na dnie, Jezus Chrystus przekonał mnie (tak jak tylko On to potrafi uczynić), że to nieprawda, iż jestem nikim. Że dzięki temu, co On dla mnie uczynił i co jest gotów czynić dla mnie każdego dnia, dzięki temu, kim mogę być w Nim, to, jeżeli tylko tego zapragnę - mogę zostać kimś. Mogę odzyskać godność.
Zapragnąłem i Chrystus zmienił moje życie! Zapragnąłem - byłem w rozpaczy - a On zmienił całe moje życie!
Od tamtych zdarzeń mija trzydzieści lat. Jeżeli dzisiaj mogę o sobie coś napisać, czego jestem pewien, to tego, że jestem niezwykle spełnionym i szczęśliwym człowiekiem. Człowiekiem żyjącym w pokoju z Bogiem i w zgodzie ze samym sobą. Właśnie dlatego, że Chrystus mnie uratował! I dlatego mówię i piszę, że Go kocham!
Kilka dni temu przeczytałem tragiczny wywiad przeprowadzony przez Gazetę Wyborczą z piosenkarką Natalią Przybysz, w którym przyznała się do wykonanej na Słowacji aborcji na życzenie. Z wielkim smutkiem i żalem czytałem słowa zagubionej według mnie kobiety, opisującej życiową sytuację, która ją absolutnie przerosła i pchnęła do podjęcia tak fatalnej decyzji. Bo dwójka dzieci już wystarczy, bo za małe mieszkanie, bo brak sił by wracać do pieluch i wreszcie partner życiowy, który choć jest świetnym ojcem, to jednak... mógłby „więcej ojcostwa już nie dźwignąć".
To wszystko nie powinno się wydarzyć. Ani „słowackie poronienie", ani publiczne przyznanie się do tegoż, ani wreszcie ten nieszczęsny wywiad nie powinien ujrzeć światłą dziennego. Ale ukazał się, ponieważ żyjemy w kraju, w którym zawsze trzeba walczyć i zawsze trzeba mieć wrogów... I wszystko musi być tą – przepraszam – cholerną polityką.
No i oczywiście stało się. Dla jednych, Natalia Przybysz została w ciągu jednego dnia bohaterką walki o prawa kobiet, dla drugich szmatą niegodną miana człowieka.
Trafiły mi w tym kontekście przed oczy niektóre komentarze ludzi, nazywających siebie chrześcijanami i odwołującymi się do tzw. „wartości". Epitety, które z ich ust padały (padają) pod adresem artystki są odrażającymi wulgaryzmami. Jest to sytuacja, która rodzi we mnie - chrześcijaninie - upokarzające zawstydzenie i niezgodę... Oczywiście druga strona w rzucaniu obelg nie jest nic lepsza. Jednak dla mnie – naśladowcy Chrystusa – bolesne są szczególnie te wypowiadane przez tych co są (czy są?!) braćmi…
Szanowna Pani Natalio Przybysz.
Nie wiem czy te słowa kiedykolwiek dotrą do Pani - szansa na to jest minimalna, ale jednak spróbuję, no, bo a nuż? Otóż uważam, że zrobiła Pani rzecz bardzo złą. Jednak Chrystus, którego poznałem i doświadczyłem, którego poznaję i doświadczam każdego dnia, mówi dzisiaj także do Pani: „Nie potępiam Cię, idź i więcej nie grzesz". Proszę więc nie udawać, że nic się nie stało. Proszę sprawę nazwać po imieniu, proszę uznać swoją winę, proszę poprosić Najwyższego o wybaczenie, i proszę to wybaczenie od Niego przyjąć i ... nie grzeszyć więcej.
Niech Pani na mnie spojrzy. W odróżnieniu od wielu „sprawiedliwych", w moich rękach nie ma kamieni. Niech Pani na mnie spojrzy! Jestem człowiekiem w niczym od Pani nie lepszym. Nigdy rzecz jasna, z oczywistych powodów, nie zgrzeszyłem akurat Pani grzechem, ale zgrzeszyłem innymi. Wszystko, co posiadam (a posiadam wszystko, co potrzebne by być spokojnym i szczęśliwym) zawdzięczam łasce Chrystusa. Zawdzięczam Jego przebaczeniu, miłości i pojednaniu z Nim.
Pochylam się więc dzisiaj przed Panią i na koniec pragnę napisać tak: Proszę uwierzyć - Chrystusa nie ma wśród tych, co cynicznie „wyskrobują zarodki". Chrystusa nie ma także wśród tych, co owych pierwszych nazywają „szmatami, kurwami, dziwkami, zadufanymi w sobie durniami" etc., etc.
Chrystus, Pani Natalio, jest wśród złamanych, potępionych, zagubionych i w tym całym swoim życiowym bałaganie gotowych zawołać do Najwyższego: „Panie - miej litość nade mną grzesznym".
Ja tak kiedyś zawołałem a On zmienił całe moje życie. Proszę - niech Pani do mnie dołączy!
PS.
Jeżeli powyższy tekst wyda się komuś nazbyt egzaltowany, to przepraszam. Wole jednak ryzyko posądzenia o egzaltację, może wręcz o dewocję, niż ryzyko bycia okrutnym. Okrutnym po którejkolwiek stronie barykady.