Wariat. Na bank: zakochany. Nikt przy zdrowych zmysłach tak się nie zachowuje.
Dusza moja wzdycha i omdlewa z tęsknoty do przedsionków Pańskich. Serce moje i ciało woła radośnie do Boga żywego. (Ps. 84,3)
Przedsionki albo dziedzińce Pańskie – co to za miejsce? Nie wgłębiając się zbytnio w temat konstrukcji Świątyni Jerozolimskiej, powiedzmy, że przedsionek był miejscem, w którym stał stół ofiarny do całopaleń. Psalmiście mogło chodzić o dziedziniec najbliższy miejscu świętemu, dziedziniec kapłanów. Albo każdy inny; Izraela, kobiet, gojów – tam przybywali pielgrzymi; wszyscy, którzy chcieli się zbliżyć do Szechiny – bożej obecności. Czy to z okazji święta, czy… wpaść bez okazji. Bo po prostu…
…lepszy jest dzień w przedsionkach twoich, niż gdzie indziej tysiąc; wolę stać raczej na progu domu Boga mego, niż mieszkać w namiotach bezbożnych. (Ps 84,11)
Trochę kalkulacji: chodzi o 1 dzień tu albo 2 lata i 9 miesięcy tam. Co wybierasz? Tu, czy tam – jaka różnica? Autor Psalmu wychodzi na osobę, delikatnie mówiąc, niezrównoważoną. To musi być albo piroman, który będzie gapił się na ofiary całopalne, albo dozorca z powołania, który uwielbia pilnować progu, patrząc kto wchodzi i wychodzi. Albo… człowiek zakochany. Nie piroman, nie dozorca, nawet nie kapłan, ale zwykły człowiek, który przychodzi i koncentruje się na tym, co w świątyni jest najciekawsze i najlepsze.
Gdzie ta świątynia? Mówią, że my – jako żywe kamienie – budujemy świątynię Pana (1P 2,5). Albo mówią też, że każdy z nas, wierzących, twoje i moje ciało jest świątynią Ducha (1 Kor. 6,19). Ale jak siebie znam, to nie zionie ode mnie bożą obecnością (jeszcze). Nie świecę jak fluorescencyjna figurka. A nawet jeśli świecę, to nie czuję się z tym jakoś wyjątkowo. A nawet gdybym się czuł wyjątkowo, to przecież gdziekolwiek pójdę, zawsze tam będę. Jak więc mogę się utożsamiać ze słowami Psalmu? Dokąd mam pójść, do tej świątyni, żeby mi tam było dobrze? Tak dobrze, że jeden dzień w tym miejscu będzie lepszy niż tysiąc gdzie indziej?
Do nieba? Ha, nie sądzę. To nie tak. Już tu na ziemi jest wiele okazji, by spotkać się z Bogiem. To jest doświadczenie słodkie, ciężkie, miłe, przytłaczające, rozbrajające, przemieniające i totalnie uwodzące duszę. Gdzie, gdzie? Gdzie, na Boga! Pójdę tam, pobiegnę choćby teraz, zaraz. Rzucę wszystko!
Nie, nie muszę nigdzie iść. Mogę zrobić święte miejsce tu, gdzie jestem w swoim ciele, gdy otwieram moje usta, by dziękować, uwielbiać, ogłaszać, chwalić. Szeptem, krzykiem, śpiewająco i mrucząco. Na klęczkach, w podskokach, na leżąco i siedząco. Czy tak zrobię? „Dusza moja wzdycha i omdlewa z tęsknoty…”