Ostatnimi czasy kilku, kilkoro znajomych zaczęło na serio jakieś związki. Są na różnych etapach. Przypatruję się im i myślę: - czy oni mają nadzieję na przyszłość? Na jakim fundamencie budują miłość? Chciałbym śmiało im krzyknąć moją radę: - Szukajcie najpierw bożej miłości, a potem miłości kobiety, mężczyzny...
Ale tak wprost? Może kiedy indziej zacznę w ten sposób wtrącać się w ich życie. Tymczasem mogę napisać, do czego ja potrzebuję Boga. A to jest bardzo proste i szczerze mówiąc, gdybym nie miał Taty w niebie, to czułbym, że moje małżeństwo jest zagrożone. Bo jak można nasycić się miłością kobiety? Jak można wymagać od drugiego człowieka, by był dla mnie całym światem? Mogę to czuć, kiedy jestem bardzo zakochany, ale skąd tę miłość brać? Przychodzą znajomi panowie: Przyzwyczaj, Wyczerpaniec oraz Głód Metafizyk i są prawdziwą konkurencją dla towarzystwa wspaniałej, olśniewającej, błyskotliwej, inteligentnej i przepięknej żony.
A teraz mniej abstrakcyjnie: kiedy jadę autobusem do pracy i jest mi smutno, a żona jest gdzie indziej i też ma swoje zmartwienia, to czym mam się cieszyć, jeśli nie tym, że Bóg mnie kocha? Skąd zaczerpnąć zachęty, której ona potrzebuje - chyba pewnie raczej podejrzewam, że właściwie to - ode mnie? Skąd, jeśli nie z bożego Słowa?