Co zrobić, jeśli jest się publiczne znieważanym, oskarżanym o przewiny, których nigdy się nie popełniło? Jak postąpić, gdy jest się niesprawiedliwie i złośliwie krytykowanym? Szczególnie, jeżeli dotyczy to tzw. „współwyznawców”, a więc osób, z którymi wspólnie - o zgrozo - wybieramy się do nieba.
No właśnie - co zrobić? Milczeć? Wyjaśniać? Wytoczyć proces o zniesławienie? Co zrobić?! Tego typu zmagania są mi bardzo dobrze znane od wielu lat. Ponieważ jestem osobą publiczną, z oczywistych (niestety!) powodów byłem i jestem obiektem plotek, oszczerstw i krytykanctwa. Nic nowego pod słońcem, chciałoby się napisać - nie jestem pod tym względem nikim wyjątkowym. A jednak… No właśnie, w środowisku osób deklarujących się jako naśladowcy Chrystusa, mógłbym oczekiwać większego poczucia bezpieczeństwa w tym zakresie. Ale tak nie jest! Przynajmniej moje doświadczenia to pokazują. Gorzej nawet. Najohydniejsze kłamstwa na mój temat docierały do mnie nie z „pogańskiego świata”, ale z „panjezusowych kręgów”. W swojej karierze miałem już więc „przywilej” być: homoseksualistą (używano oczywiście innego słowa), impotentem, ale jednocześnie też i dziwkarzem, ojcem gromady nieślubnych dzieci (w każdym hotelu inna kochanka), oczywiście także złodziejem i oszustem, śpiącym na dolarach krwiopijcą, który dorobił się fortuny na graniu „chrześcijańskich” koncertów, karierowiczem wykorzystującym zbory do niebotycznego rozdymania swojego ego, zwiedzionym grzesznikiem bratającym się z upadłym światem, fałszywym prorokiem wiodącym na manowce biedną młodzież - mógłbym wyliczać jeszcze długo. A o ilu sprawach nie wiem i nigdy się nie dowiem?
Czy ktoś poczuł się w tym miejscu chociaż odrobinę zbulwersowany tym, co napisałem? Jeżeli tak, to bardzo dobrze! Wymienienie tychże określeń ma z założenia taki właśnie efekt wywołać - zbulwersować. Wszystkie te i podobne im oszczerstwa były kierowane pod moim adresem, zawsze za moimi plecami, przez tzw. ludzi wierzących. Nie przez Świadków Jehowy, ateistów bądź agnostyków…
Dylemat więc, jak w takich sytuacjach należy się zachować, jest dylematem dobrze mi znanym. Zanim spróbuję się do niego - pewnie nieudolnie - odnieść, poczynię kilka spostrzeżeń natury ogólnej.
-
Obmowa jest grzechem! Zawsze i bez wyjątku. Jest złamaniem przykazania o zakazie składania fałszywego świadectwa. Gdy ktoś publicznie poniża drugiego człowieka, to nawet jeśli niektóre jego stwierdzenia zawierają garść prawdy, to jednak zawsze, w moim przekonaniu, okazuje się on ohydnym niegodziwcem, choćby dlatego, że nigdy nie są mu znane ani wszystkie motywacje, ani całościowy kontekst zdarzenia, które w ten sposób komentuje.
-
Obmowa jest złem także dlatego, że niszczy godność innej osoby. Zaś człowiecza godność jest rzeczą świętą, ponieważ została nadana każdemu przez samego Stwórcę. Kto zatem depcze czyjąś godność - depcze godność jej Dawcy! Czy nie powinniśmy się tym solidnie przerazić?
-
Obmowa nie ma nic wspólnego z „rozsądzaniem” lub napominaniem. Nie ma też nic wspólnego z troską o morale Kościoła lub z walką z grzechem. Nie oszukujmy się! Biblia w wielu miejscach jednoznacznie wskazuje (nakazuje!) diametralnie inne sposoby zachowań w takich sytuacjach, niż na przykład internetowe obwieszczanie światu, jakim to „Iksiński jest upadłym grzesznikiem, bo…”.
-
Nie ma grzechów lepszych i gorszych, jednak można i należy mówić o ich skutkach oraz zasięgu ich rażenia. W przypadku oszczerczej obmowy, w moim przekonaniu, należy stwierdzić, że spustoszenie, które ona czyni w życiu Kościoła bije na głowę wiele innych, dużo bardziej „smakowitych” grzechów, z homoseksualizmem czy aborcją na czele. Zanim w tym momencie ktoś się święcie oburzy, bardzo proszę o chwilę spokojnej refleksji. Czy aby jednak nie mam racji?
-
Oszczerczą obmową zajmują się ludzie mali. Żałośnie mali! Poniżają innych ci, których frustruje mizeria własnego życia i rekompensują to sobie zajmowaniem się i komentowaniem życia innych. Jednak w przypadku środowisk chrześcijańskich, ohyda takiego postępowania jest podwójna. W tzw. świecie, dla przykładu plotkarskie tygodniki do swojej działalności nie dorabiają zwykle żadnych szlachetnych ideologii, tylko wprost wchodzą innym z butami do duszy lub do łóżka po to, by zaspokoić najgłupszą ciekawość i grać na najniższych ludzkich instynktach. W środowiskach chrześcijańskich chodzi często dokładnie o to samo, tyle że dokłada się do tego procederu jeszcze perfidię kłamliwego zatroskania o upadające morale braci i sióstr.
-
Obmowa jest często „środkiem wyrazu” fanatyków. Fanatyk, święcie przekonany o słuszności swoich wierzeń i poglądów, nie liczy się z niczym ani z nikim. Wszak jemu sam Bóg polecił walczyć… A gdzie walka, tam wojna. Na wojnie zaś nie ma miejsca na pieszczoty. Wrogów należy eliminować. Wrogów Pana Boga - przede wszystkim.
-
Obmowa rani! Aż chce mi się to jeszcze raz wykrzyczeć - obmowa rani! Człowiek obmawiany cierpi. Jeżeli chcesz komuś sprawić dotkliwy ból, napisz o nim na przykład obraźliwy post na Facebooku. Napisz, jakim ten ktoś jest grzesznikiem, jak bardzo błądzi, jak bardzo jest zwiedziony lub jak niemoralnie się prowadzi. Żeby skutek (czytaj: zadany ból) był jeszcze większy, swoją informację opatrz komentarzem, w którym siebie przedstawisz jako tego, który z troską o „czystość wiary”, zwyczajnie i z miłością, przestrzega wszystkich przed kontaktami ze wspomnianym niegodziwcem.
-
Obmowa poniża, ponieważ powoduje u obmawianego uczucie jakże upokarzającej bezsilności. Co mam zrobić? Czy siebie wystrzelić w kosmos, czy dać oszczercy w twarz? Co zrobić? Nie ma na to żadnej dobrej odpowiedzi. Dlatego plotka jest tak skutecznie niszczącą bronią.
-
Obmowa jest perfidią także dlatego, że mimo wszystko łatwo nam ją usprawiedliwić. Jakoś zamaskować. Samego siebie otumanić. Już o tym wzmiankowałem, ale chyba warto temu poświęcić osobny punkt. Oto bowiem oczerniamy innych „niewinnie”. Albo przy bezpiecznej kawie w gronie dobrych znajomych, albo na „świętym” forum dyskusyjnym w internecie. I przecież wszyscy chcemy dobrze! Czyż nie? Wszak my to wszystko czynimy powodowani troską o wspólne dobro właśnie… Ileż razy słyszałem: „Jak można zapraszać takiego grzesznika Żółtkę, żeby gdzieś tam powiedział, napisał czy zaśpiewał. Czyż nie wiecie, ze on… ?!”. Warto w tym miejscu jeszcze dodać, że współuczestniczenie w obmowie, choćby to było bierne słuchanie z zainteresowaniem, jest równie złe i obrzydliwe. Tak przynajmniej to widzę.
-
Obmowa jest przejawem pychy. Plotkarz-oszczerca obmawia, ponieważ potrzebuje - często rozpaczliwie - czuć się lepszym od obmawianego. „Igrekowska źle się prowadzi, a jak wszyscy wiemy, porządni ludzie tak nie postępują”. Porządni ludzie - czyli kto? Czyli my! Paradoksalnie, tego rodzaju pycha świadczy o zakompleksieniu i skrywanym poczuciu niższości. Oszczercy są biednymi ludźmi! Ktoś, kto doświadczył łaski, żyje w pokoju z Bogiem i w zgodzie z samym sobą, nie potrzebuje oczerniać drugiego. Nie potrzebuje być lepszym na tle innych.
Co więc należy czynić, gdy jest się obmawianym? Upadlanym niesprawiedliwą opinią? Mój Boże, chciałoby się zawołać - żebym ja to wiedział! Ileż rady zadawałem sobie to pytanie? Jednak, jeżeli moje zdanie może mieć w tym kontekście jakiekolwiek znaczenie - to sugeruję milczenie. Jest to chyba najtrudniejsze, co można uczynić, jednak per saldo taka postawa przynosi najwięcej zysków. Oto bowiem uważam, że ludzi małych i podłych, żywiących się takimi nowinami, żadne wyjaśnienia do niczego nie przekonają, a jedynie niezdrowo podniosą temperaturę. Ktoś, kto wie, że Tomasz Żółtko jest łajdakiem, w każdej trasie koncertowej zdradzającym (z mężczyznami - sic!) swoją żonę, zawsze będzie to wiedział, niezależnie od tego, co by rzeczony Tomasz Żółtko w tej materii próbował wyjaśniać. Na szczęście, żyją na tym padole także ludzie rozumni i szlachetni, a ci prędzej czy później będą potrafili - patrząc na nasze życie - odróżnić ziarno od plew. Milczenie ma jednak dla mnie w takich sytuacjach jeszcze jeden kapitalny walor. Oto bowiem - na całe szczęście - Bóg jest ponad tym wszystkim. On zna wszelkie motywacje oraz najskrytsze prawdy o każdym z nas. To on wypowiedział słowa: „Pomsta do mnie należy”. Jemu zostawmy kwestie naszego dobrego imienia. On kiedyś osądzi oszczerców i pewnie skarleją wtedy przed nim do lilipucich rozmiarów. Zasadnicze pytanie brzmi: czy ja i ty również nie znajdziemy się w tym fatalnym gronie? Czy zawsze ty i ja byliśmy jedynie oczerniani, nigdy zaś nie oczernialiśmy? Nie zważaj także na wszystko, co się mówi, abyś nie słyszał swojego sługi, który ci złorzeczy. Wie bowiem twoje serce, że i ty często złorzeczyłeś innym (Kzn 7, 21-22).
Proponuję więc milczeć. Niczego nie wyjaśniać i nie bronić się. Choćby nie wiem jak bolało. Warto za to pięknie żyć. Najpiękniej jak potrafimy. A także jeszcze raz przeczytać dziesięć punktów o obmowie, odnosząc je wprost do siebie. Dopiero może zaboleć!
Felieton ukazał się pierwotnie w czasopiśmie Chrześcijanin, nr 1-3/2015