Ludzie patrzą. Ktoś jakby znany. Szaleniec, skąd się wziął? Robią krok w tył. Co się stanie? Coś mówi, płacze, ciężko zrozumieć. O co mu chodzi? To jakiś ojciec błaga o uzdrowienie dziecka.
Nie jestem duchowym herosem lub jednym z tych, dla których warto zarezerwować w dyskusji ostatnie zdanie, mam jednak nadzieję, że moje słabe veto wobec rażąco uproszczonej interpretacji Ewangelii wzmocni chór bardziej znaczących głosów.
Wierzę w cuda, wierzę w Boże nadnaturalne działanie. Wierzę, że modlitwa o chorych przynosi uzdrowienie. Wierzę w dary Ducha Świętego, którymi Bóg obdarowuje swój Kościół, jak chce i kiedy chce. W co nie wierzę, a nawet, czego się obawiam?
Przekaz biblijny mówi, że te dwa środki Bożej troski o nasze zdrowie: nadnaturalne i „naturalne”, nie wykluczają się nawzajem. A właściwie muszą iść w parze.
Czy chrześcijanin może dokonywać "autoleczenia", przykładając ręce do bolących miejsc i wierząc, że za sprawą dotyku ból ustąpi? Czy podobne praktyki nie przypominają raczej magii?