Jezus wiedząc, że w niedługim czasie odejdzie do Ojca, modli się o swoich uczniów i ludzi, którzy w niego uwierzą w kolejnych pokoleniach. Mówi, że zostawia ich na świecie, choć nie należą oni do tego świata, tak jak i on do niego nie należy. Na świecie, ale nie ze świata - o co tutaj chodzi?
Na świecie - to znaczy dla mnie - wśród ludzi. Często my chrześcijanie próbujemy uciec od świata, tworzymy swoje enklawy: szkoły, grupy zainteresowań, kluby fitness, salony fryzjerskie, kawiarnie po to, aby nie mieć styczności ze „światem”, nie pobrudzić się, być wśród „swoich”, czuć się bezpiecznie. Wycofujemy się z kontaktów z ludźmi niewierzącymi, bo często ich styl bycia jest dla nas trudny do zaakceptowania. A Jezus wzywa nas, byśmy byli na świecie i w dodatku świecili światłem, które jest w nas.
Nie wycofujmy się z życia społecznego, angażujmy się w szkołach naszych dzieci, we wspólnocie mieszkańców, w organizacjach społecznych, w pomoc sąsiedzką - wtedy mamy szansę wnosić w te miejsca nasz styl życia i nasze przekonania. Jeśli organizujemy coś w kościele, niech motywacją nie będzie strach przed światem, ale pragnienie zaproszenia ludzi ze świata do uczestniczenia w tym, co sami przeżywamy.
Nie musimy się bać, że stracimy swoją chrześcijańską tożsamość, że zostaniemy wchłonięci przez wrogą duchową rzeczywistość, bo przecież nawet najmniejsze światło rozświetla największą ciemność.
Myślę, że miarą naszego rozwoju duchowego jest to, iż gdziekolwiek się znajdziemy, nikt nie będzie miał wątpliwości, kim jesteśmy i kogo reprezentujemy. Jezus często przebywał z przestępcami i prostytutkami, ale wszędzie gdzie był, wnosił Boże królestwo, niósł nadzieję zmiany życia, Bożą łaskę i miłość.
Jednak stanie się tak tylko wtedy, gdy nie będziemy z tego świata. Co to znaczy? Że nasz umysł, nasze pragnienia, cele życiowe, dążenia, plany będą inne niż były przed naszym nawróceniem i będą coraz bardziej zbliżały się do ideału zawartego w Słowie Bożym.
Czym jest „świat”, który nam zagraża? W I Liście Jana (2;15-16) czytamy, że można go zdefiniować jako „pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pychę życia”. Czyli: stawianie swoich potrzeb na pierwszym miejscu i zaspakajanie ich za wszelka cenę i na wszelki sposób; dążenie do tego by posiadać dobra materialne i podporządkowanie temu celowi całej swojej energii i talentów; pragnienie bycia „kimś”- posiadania władzy, pozycji i znaczenia i w samolubny sposób skupienie się na sobie. Wtedy stajemy się niewolnikami naszych potrzeb i pragnień i nigdy nie doświadczamy zaspokojenia.
Oczywiście Bóg troszczy się i zaspakaja nasze potrzeby, często w o wiele wspanialszy sposób niż się spodziewamy. Nie chodzi o umartwianie się i życie w nędzy, chodzi o to, gdzie jest nasze serce, i o to, czego pragniemy najbardziej. Możemy nie ruszać się z kościoła, a świat będzie królował w naszym życiu. Dlatego badajmy swoje motywacje, sprawdzajmy, co naprawdę kieruje naszymi decyzjami i wyborami.
Badajmy też, co stoi za różnymi nowymi trendami i modami w kościele, czy przypadkiem nie „chrzcimy” poglądów tego świata. Pozytywne wyznawanie, ewangelia sukcesu, szybkie i łatwe rozwiązania, automatyczne zwycięstwa nad problemami, stawianie samorozwoju i swoich potrzeb na pierwszym miejscu za wszelką cenę - to nie są zasady zgodne z przesłaniem Jezusa Chrystusa, a jakże często proponuje się je wierzącym w różnych nowych „opakowaniach”.
A że ciągle jest czas na życzenia, to w Nowym Roku życzę sobie i nam wszystkim, byśmy mieli odwagę i pragnienie bycia na świecie, wśród ludzi, i byśmy byli tak blisko Boga, aby nasze życie wnosiło choć trochę Bożego światła w duchowe ciemności tego świata.